piątek, 4 maja 2018

Avengers: Wojna bez granic. Bracia Russo i gra zespołowa

Skala widowiska, do którego od lat prowadziło całe MCU nie przerosła braci Russo ani trochę – film jest opowiedziany spójnie, ciekawie, każdy bohater zachowuje swój charakter i ma swoje 5 minut, a przy tym villain jest intrygujący, ale też odpowiednio większy-niż-życie. Jak Anthony i Joe Russo ogarnęli taki mega-ensemble, jakim jest „Avengers: Infinity War”?

Joe i Anthony Russo na planie Witajcie w Collinwood
16 lat temu bracia Russo ogarniali niezależną komedię kryminalną pod skrzydłem Stevena Soderbergha, który wyciągnął rękę po obejrzeniu ich debiutanckiego „Pieces” w Sundance. Soderbergh pomógł zadłużonym przez pierwszy projekt braciom i dał im wstęp do swojego filmowego światka. Skrzyknął nawet porządną obsadę na czele ze „swoimi” gwiazdami: George’em, Clooneyem, Williamem H. Macy, Samem Rockwellem. „Witajcie w Collinwood” było pierwszym ansamblem braci i zostało ciepło przyjęte, głównie przez lekką rękę i właśnie dobrze poprowadzoną obsadę.

„Collinwood” wypadło blado w box office’ie, ale buzz wokół wówczas młodych twórców pozostał. Przyszła pora na telewizję, w której bracia Russo zagrzali sobie miejsce na lata. Odpowiadali m.in. za odcinki „Arrested Development” (za który otrzymali nagrodę Emmy), „Community” i „Happy Endings”. A co te seriale mają ze sobą wspólnego? Wszystkie opowiadają o grupach: rodzinie, klasie w college’u, przyjaciołach – i wszystkie zaskarbiły sobie popularność dzięki ansamblowi młodych aktorów, z których wielu stało się gwiazdami.

Bracia Russo na premierze
Avengers: Wojna bez granic
Z tyłu głowy bracia Russo mieli zawsze komiksy. Joe twierdzi, że ma ich w swojej szafie ponad 3000. Dlatego kiedy pojawił się wakat na fotel reżysera drugiej części „Kapitana Ameryki”, bracia poprosili Soderbergha, aby wstawił się za nimi w Marvel Studios. Ten nie rozumiał, dlaczego chcieliby stanąć za kamerą filmu komiksowego, ale zrobił to i poręczył za reżyserów przed Kevinem Feige’em, Scarlett Johansson i Chrisem Evansem. Tym sposobem bracia Russo weszli w Uniwersum, które dopiero co zaczęło stać super-zespołami.

Z bardzo dobrze przyjętego „Zimowego Żołnierza” przeskoczyli na jeszcze bardziej wyhajpowaną „Wojnę Bohaterów”, stopniowo powiększając swój super-zespół, budżet i kwalifikacje gości od ansambli, przebijając nawet guru Jossa Whedona. „Wojna bez granic” to przedostatni przystanek na trasie rozbuchanego MCU – prawdopodobnie więcej i mocniej się nie da – a jednak nigdy nie pęka w szwach. Ścieżka braci Russo wygląda tak, jakby przygotowywali się do tego projektu przez całą swoją filmografię. Oni twierdzą, że najlepszym przygotowaniem było wychowanie w dużej włosko-amerykańskiej rodzinie, co wykształciło w nich zainteresowanie dynamiką związków międzyludzkich.

Wracając do Soderbergha, podczas pracy nad „Wojną bez granic”, bracia przyznali się do inspiracji konstrukcją narracyjną i energią dwóch filmów: bardzo dobrych „Dwóch dni z życia doliny” Johna Herzfelda oraz klasycznym kryminałem „Co z oczu, to z serca” spod ręki właśnie Soderbergha. Wychodzi na to, że Anthony i Joe Russo sporo mu zawdzięczają. Nic dziwnego, że przed premierą nowych „Avengersów” dostali od niego maila o treści: „Wisicie mi samochód”.
[m]