wtorek, 17 listopada 2015

Dobry, bo polski plakat filmowy.

W tym szaleństwie była metoda. Paul Schrader napisał scenariusz „Taksówkarza” w 10 dni, trzymając obok maszyny do pisania naładowany rewolwer. Pisał o swojej samotności i izolacji od świata, co ostatecznie przerodziło się w postać Travisa Bickle’a, a Schraderowi pomogło podnieść się i stanąć na nogi. Martin Scorsese, po starciu ze studiem o przemoc w gotowym filmie, dostał warunek: poprawki albo skazanie na kategorię X, zarezerwowaną głównie dla pornografii. Jak głosi legenda, Scorsese, rozgoryczony po otrzymaniu wieści, pił całą noc i chciał następnego dnia iść do studia z pistoletem, aby „przekonać” cenzorów do swojej wizji. Odwiódł go od tego kolega, a sprawę załatwił zabieg przyciemnienia koloru krwi w finałowej scenie jatki. Legendą nie jest natomiast to, że Robert De Niro przygotowywał się do filmu pracując jako taksówkarz – 15 godzin dziennie przez miesiąc, jednocześnie analizując przypadki chorób psychicznych.

Z tego po prostu musiało wyjść dzieło szalone i ponadczasowe.
Czas nie ima się też samego Scorsese. Niby świętuje dziś 73. urodziny, a z każdego kolejnego filmu bije ta sama pasja i młodzieńcza energia. Jedyny i niepowtarzalny. Sto lat to za mało.
A jak „Taksówkarz”, to i świetna muzyka Bernarda Herrmanna – nie da się ich rozdzielić. O, proszę: www.youtube.com/watch?v=Bx4aK-YsPeU. Swoją drogą, były to ostatnie dźwięki, które Hermann stworzył przed śmiercią. A jego pierwsze? „Obywatel Kane”. Przypadek?

Polski plakat filmowy autorstwa Andrzeja Klimowskiego z 1978 roku. Bardzo #dobrebopolskie, prawda?
[m]

poniedziałek, 16 listopada 2015

Czasami jest tak, że składamy samokrytykę, jak to za czasów PRL bywało, z tym że z nadzieją, że odbiorcy owej samokrytyki powiedzą coś w stylu "no co ty, zbyt ostro się traktujesz, nadmiernie krytykujesz się, nie dostrzegasz pozytywów".
Ale zdarza się, że owa samokrytyka przyjęta jest jako przyznanie się do winy. I nikt nie powie -"ej, stary, pewnie ciężko było je wszystkie złapać" albo "bardzo ładnie to wszystko ze sobą pozszywałeś, dobra robota". Gdzieżby tam.
Ale cóż, krytykę przyjmuję, a robił będę swoje.
Dzień dobry? [b]uffalo [b]ill

wtorek, 10 listopada 2015

Dobry, bo polski plakat filmowy.

~Wtedy to było lepiej. Polska była podległa, nie to, co teraz: taka wyzwolona... I tym podobne.
Ciekawe, co powiedziałby Kieślowski, gdyby doczekał takich frazesów. Zastanawiacie się czasem, jak wyglądałaby jego dalsza filmografia? Przecież nie ma polskiego twórcy, który byłby częściej wymieniany jako inspiracja przez filmowców z całego świata. Czy zrobiłby film o współczesnym reżyserze, któremu brakuje inspiracji i trwa w tęsknocie za złotymi czasami polskiego kina? Za czasami, kiedy film był głosem, bronią do walki z systemem. A dziś już nie ma o czym mówić.
16 listopada mija 36 lat od premiery "Amatora". Gdzie jest dziś Filip Mosz? Czy sprzedał się i kręci reklamówki masła oraz kolejne odcinki tefałenowskich tasiemców? Ależ to mógłby być dobry film: Jerzy Stuhr w „Amatorze 2”. Gołębi nie musiałby już wycinać, tego faceta w okularach też. Artysta wyzwolony.
Niepodległy polski plakat filmowy autorstwa Andrzeja Krauze z 1979 i polski plakat filmowy na zagranicę autorstwa Andrzeja Pągowskiego z 1979 roku. [m]
 

niedziela, 8 listopada 2015

W '71 roku ubiegłego stulecia wydana została 'czwórka' Led Zeppelin. Osiem kawałków, z czego sześć przeszło do cepelinowskiej klasyki, a jeden do dziś krąży w eterze, grany jest nawet przez najbardziej zapyziałe radiostacje - przynajmniej od czasu do czasu.
W większości sklepów muzycznych był zakaz grania tego utworu - w sensie, że początkujący i nieco bardziej zaawansowani adepci gitary byli ostro opierdalani za wszelkie próby grania tego utworu na gitarach, które to mieli zamiar drogą kupna nabyć. Ponoć w kilku sklepach nadal ów zakaz obowiązuje.
Stairway to Heaven nigdy nie został wydany jako singiel, co nie stanęło na przeszkodzie w drodze ku sławie i staniu się 'one hit wonder' w mniemaniu jakże wielu ówczesnych noobów.
Kiedyś czytałem jakiś wywiad, już nie pamiętam z kim - z kimś z Led Zep czy z Claptonem. Przesłanie było takie, że w owych czasach tak dużo czasu, na koncertach, spędzano na improwizacjach, gdyż na scenie muzycy często byli tak naćpani, że nie pamiętali co akurat grali, a jak komuś się w końcu przypomniało, to wracali do danego utworu.
No to teraz słuchamy, oglądamy i decydujemy czy Page grał na sucho, czy też gdzieś tam widział smoka, którego próbował dźwiękami gitary przepędzić. [b]

czwartek, 5 listopada 2015

Jeśli również obudziliście się 10 minut wcześniej niż zwykle, to mam propozycję jak te dziesięć minut spędzić najlepiej.
Ten jakże zacny klip od dwóch miesięcy robi furorę w co bardziej ogarniętych częściach internetów, więc jeśli jeszcze nie widzieliście, to czas najwyższy nadrobić zaległości.
Terminator, Scarface, Vincent, Neo, Trinity i... Michael Jackson. A także wielu innych. Majstersztyk totalny.
Dzień dobry? [b]

wtorek, 3 listopada 2015

Dobry, bo polski plakat filmowy.

Andrzej Onegin Dąbrowski, 1970
20 dni przed premierą „Salo, czyli 120 dni SodomyPasolini został zabity. 2 listopada 1975 włoski reżyser został pobity, torturowany i kilkukrotnie przejechany własnym samochodem. Za kierownicą miał siedzieć młody chłopak, męska prostytutka. Według jego zeznań – został złapany przez policję prowadząc Alfa Romeo Pasoliniego – była to obrona własna przed reżyserem, który chciał go zgwałcić. Kilkadziesiąt lat później wyznał, że było to kłamstwo, a razem z nim była jeszcze trójka ludzi, którzy to dokonali tej okrutnej zbrodni, ponieważ uważali go za „plugawego komunistę”. Śledztwo wznowiono w 2005 roku i szybko je umorzono przez brak dowodów. 

Zawsze jest jakaś część społeczeństwa, która żywemu nie popuści – a tym bardziej żywemu Artyście. Patrząc na to, ile negatywnych emocji wciąż wywołuje polityka, nie pozostaje mi nic innego jak zasłonić oczy i przestać patrzeć. Odwrócić wzrok, tak jak wielu to robiło przy okazji filmów Pasoliniego. Całe szczęście, że sztuka żyje.

Polski plakat filmowy autorstwa Andrzeja Onegina Dąbrowskiego z 1970 roku do wyjątkowego filmu, kolaboracji Artystów, którzy zawsze będą żywi: ROssellini, GOdard, PAsolini i Gregoretti.

A z okazji 40. rocznicy śmierci Piera Paolo Pasoliniego, galeria polskich plakatów do jego filmów oraz plakat spektaklu Grzegorza Jarzyny. Ładne, prawda?
[m]


Bronisła Zelek, 1969

Andrzej Bertrand, 1970

Jan Młodożeniec, 2011


Andrzej Onegin Dąbrowski, 1968

Bonus z mat. prasowych do spektaklu Jarzyny

Crimson Peak. Wzgórze krwi

Pióro jest skuteczniejsze od miecza – powiadają, a Guillermo Del Toro potwierdza w bardzo wymowny sposób w swoim nowym filmie „Crimson Peak”. Ta opowieść ma staromodny powab gotyckiej literatury, choć swoich zasad trzyma się tak kurczowo, że graniczy ze skostniałym ogrywaniem znanych schematów.


Del Toro znany jest z bogactwa swojej wyobraźni, której dał upust w swoich mrocznych, europejskich dziełach, takich jak „Labirynt Fauna” czy „Kręgosłup diabła”. Nawet jako facet od hollywoodzkich widowisk nadaje filmom własnego piętna. „Mutant”, „Blade II”, „Hellboy”, a wreszcie cudownie bombastyczne „Pacific Rim” łączą rozrywkę z czymś, co można nazwać klasycznym Del Toro. Przy okazji „Crimson Peak” miały się zejść wszystkie cechy jego hiszpańskiej i amerykańskiej twórczości. Skończyło się gdzieś pomiędzy.


Film trzeba chwalić za tony stylu i niepowtarzalną dbałość o szczegóły: ogromna posiadłość Allerdale Hall została zaprojektowana aż do wzoru na tapecie, zdobień na fotelach i cieni w korytarzu (Del Toro zdradza, że w wielu dekoracjach zostało ukryte słowo FEAR). Duża część domu została wybudowana specjalnie na potrzeby filmu. To dzięki scenografii, kostiumom i pięknym zdjęciom „Crimson Peak” ogląda się dobrze. Wizja wygrywa z fabułą, która jest niestety wątła i opiera się na romansie, w którym brakuje emocji oraz na samotnej metaforze trupów w szafie. Sekrety scenariusza można z łatwością wyczytać kilkanaście stron wcześniej, natomiast sceny z duchami bardziej zaciekawią niż wystraszą. Jednak historia Edith Cushing dociekającej prawdy kryjącej się w zakątkach posiadłości jej nowego małżonka oraz jego siostry utrzymuje ciekawość – głównie tych, którzy zauważą hołd w nazwisku bohaterki, a gra cieni skojarzy się im z dziełami niemieckiego ekspresjonizmu.


Innymi słowy: nie jest to film, który wszystkim przypadnie do gustu. Jedni powiedzą, że nuda, a inni, że nie straszy. Dla kogo jest to więc film? Dla tych, którzy docenią elegancję i klimat tworzone przez Del Toro. Dla tych, którzy czekali na powrót gotyku na ekrany oraz lubią obejrzeć romans z wątkiem grozy. A przede wszystkim dla samego Del Toro, którego fascynacje biją z każdego kadru. [m]