środa, 30 kwietnia 2014

#oldSchool
Wulkan energii, ale przy tym totalny luzak. Już sam jego śmiech to powrót do lat 80., kiedy mu się dobrze wiodło, a każda kolejna rola była hitem. Wtedy to właśnie nagrał kawałek, którym rozkręcał imprezy. Trochę na serio, a trochę zlewa – w sam raz na ten weekend, kiedy to właśnie święta są trochę na serio, a trochę, żeby weekend był długi.
Co się stało z Eddie’m? W niedawnym wywiadzie przyznał szczerze, że chce zrobić nowego „Gliniarza z Beverly Hills”, który będzie dobrym kinem, bo nie chce dłużej ssać (za oryginalnym „I don’t want to suck anymore”). A później był jego szczery śmiech à la Axel Foley. My też chcemy starego Eddie’ego. Dlatego zostawmy teraźniejszość na chwilę i przenieśmy się do lat 80., gdzie oldschool był newschoolem. Niech tak zatem będzie, jako śpiewa Eddie.
[m]


wtorek, 29 kwietnia 2014

#dobreBoPolskie Ładnych kilka lat temu, w programie Kuby Wojewódzkiego pojawił się strasznie dziwny dla mnie wtedy twór. Grali jakoś tak inaczej niż wszystko co wcześniej słyszałem, wymalowane dziwnie twarze, ubrani cudacznie, jakiś koleś z mopem podczas występu biegał... Niemniej jednak, jakieś 4 minuty później, stałem się fanem. I tak już zostanie... [b]

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

#złeFilmy

Złe filmy zapodaję, czemu więc nie ma polskich? – ktoś na sali rzucił. Łatwo wyśmiewać się z polskich filmów, okazji jest ku temu mnóstwo. Mamy swoich Uwe Bollów, Adamów Sandlerów i Andrzeja Wajdę. Ale Olaf Lubaszenko urósł nam na drugiego Jarka Żamojdę, a patrząc na niego, to może nawet go zjadł. Dobrym aktorem był, wyreżyserował dobry „Sztos” i świeże „Chłopaki nie płaczą”, a później najadł się tym wszystkim i była już tylko totalna biegunka. „Poranek kojota” to „Chłopaki nie płaczą” przepuszczone przez rurę kanalizacyjną, a ci sami aktorzy robią te same miny do innych tekstów. „E=mc2” ma więcej polotu i Pazury, ale jest po prostu nudny. Dalej była niemodna od pół wieku komedia „Złoty środek” i żenująca broda Anny Przybylskiej, która mówi wszystko. A na koniec – ostatnia deska ratunku, „Sztos 2”, czyli deska klozetowa skąpana w sztucznych kolorach i wypełniona sztucznymi bluzgami. Na bogato.


Na szczęście od 2011 były już tylko e-papierosy.

Niestety pojawił się Patryk Vega. Ale o tym już innym razem.[m]




wtorek, 22 kwietnia 2014

#DobreBoPolskie
Kroczą własną ścieżką i trudno ich sklasyfikować, bo to elektronika, hip-hop, psychodela, a wygrali jako rock w Jarocinie w 2007. Łączą te wszystkie bajki już od roku 1995, a płyt wydali trzy. Ta trzecia, „Kultur Shock”, stoi dumnie na mojej półce i, chociaż nie jest łatwa w odbiorze, ustać tam długo nie może. Na featuringach są tu: słowacki raper, japoński dj, czescy folkowcy czy amerykański duet eksperymentalistów hip-hopu spod lejbela Mike’a Pattona. Wchodzę na ich stronę, a tam koncerty na festiwalu SXSW w Austin, Texas czy Unsound Festival w NY. Niby wszystko imponuje, ale czemu w Polsce ich brak? Idąc za samymi autorami – nasze polskie podwórko chce sławić swoje miejsce w światowym podwórku. Tylko coś nie może wyjść na dwór.

Nie mogę się zdecydować, który kawałek wybrać... O, to NP (napszykłat) te dwa:

 


[m]

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

#złeFilmy
BITCH SLAP (2009)
Mokro dzisiaj być powinno, a te panie lejące się po środku pustyni są tym, czego potrzeba na orzeźwienie. Zacznę od tego, że maczał w tym palce twórca takich przebojów jak „Krwawa pięść 6”, „Krwawa pięść 8” (ale niestety nie „Krwawa pięść 7”), „Grupa specjalna” czy „Czarny grom”, a obok trzech aktorek... nie, inaczej – obok sześciu piersi w rolach głównych, występuje Kevin Sorbo (kampowy serialowy Herkules) oraz Lucy Lawless (kampowa serialowa Xena)... Kino exploitation a’la Russ Meyer wita nas wybuchowo. Jest tu wszystko, co być powinno w filmie klasy D, a nawet DD: skąpo odziane panie, skąpo odziane panie walczące wręcz, skąpo odziane panie strzelające, skąpo odziane panie walczące na miecze, skąpo odziane panie całujące inne skąpo odziane panie… Nie ma co pisać, trzeba oglądać.

TRAILER:
https://www.youtube.com/watch?v=JddoqqicPCA

[m]
#feminizm #girlpower #whatever


sobota, 19 kwietnia 2014

Bliskie spotkanie.

Wybierasz się na przejażdżkę i robi się nieco zbyt późno, ale nic to, rower nocą to też wielka frajda. Chyba że nagle okaże się, że nie posiadasz światła, o którego obecności w swoim wyposażeniu byłeś pewien. To też wielkim problemem być nie powinno - kamizelkę odblaskową zabrałeś, światło tylne, czerwone również zainstalowane masz - źle nie będzie. Jako iż jesteś porządnym obywatelem i nie chcesz powodować zagrożeń w ruchu drogowym, decydujesz się pojechać bocznymi drogami.

Okolica przepiękna, widoki, mimo późnej pory ze wszech miar inspirujące. Majestatyczne drzewa, bujne krzewy, gdzieniegdzie opakowania po prezerwatywach, niczym małe ołtarze minionych namiętności, przypominają, że mimo mroku i dominujących o tej godzinie odcieni szarości, wiosna zawitała do nas na dobre.

Naciskasz na pedały coraz mocniej, tętno przyspiesza, obraz się wyostrza. Dotychczas zamazane cienie ukazują swoje prawdziwe oblicza. Słuch również Ci się poprawia i zaczynasz bardzo mocno żałować nie tylko tego, że w ogóle znasz takie nazwiska jak King, Lovecraft, Lynch czy Poe, ale że z ich twórczością tak wiele czasu spędziłeś.

Adrenalina robi swoje i powoli zaczynasz zachowywać się nieco paranoicznie. Niby uciekasz, bo opony dzielnie zostawiają kolejne metry za sobą, niby walczysz, bo także przesz do przodu, ale coś jest bardzo nie tak. Zalegająca dookoła ciemność zdaje się mieć wobec ciebie jakieś plany.

Nagle widzisz światło - zza zakrętu wyłania się jakiś psychopata, pędzący polną drogą z prędkością zdecydowanie nadmierną. Kolizja jest już chyba nieuchronna i przychodzi ci do głowy taka myśl, że chyba powinien zacząć ci się wyświetlać w głowie ten film z całego życia, ale przez te pieprzone reflektory nic nie widzisz - jest zbyt jasno. Może to już to światło w tunelu?

Mijacie się o włos, cała epinefryna magicznie znika z krwiobiegu, nogi ci się trzęsą, zaczynasz wymiotować. W głowie nagle odzywa się taka melodia,



zaczynasz się śmiać. Dzwoni telefon dotychczas ukryty w plecaku, bardzo powoli sięgasz aby go odebrać, mgła zaczyna zalewać okoliczne pola. Cały świat jest mocno psychodeliczny, ale wiesz, że jutro będzie dobry dzień.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

#złeFilmy
"Śmiertelna gorączka 2" ("Cabin Fever 2: Spring Fever"), 2009
Rozkład totalny tego horroru przyprawia o obrzydzenie, i tak powinno być. Nie powinien być za to głupi do granic, nawet jeśli jest to z góry narzucona konwencja bezmyślnych nastolatków i zacofanych małomiasteczkowych policjantów. Gdzie pierwsza część intrygowała, druga irytuje. W pierwszej Eli Roth dbał o klimat, w drugiej Ti West dba o zapas krwi i mięsa. A pamiętajmy, że jedynka powstała w wyniku prawdziwej infekcji, którą Roth za młodu złapał i przez którą drapiąc twarz zostawały mu na rękach płaty skóry, a i golenie było równie krwawe. Tajemnicza choroba przenoszona w filmie przez wodę wykańcza egoistycznych nastolatków, których grzechem jest tzw. „dupa na oczach”. W dwójce dostaje się młodzieży podczas balu maturalnego, a od czasu „American Pie” przecież wiadomo, co na takim „prom” w głowach siedzi (lub stoi)… Dlatego wszyscy muszą zginąć, ale przy tym zdążą rozpaść się, rozpaćkać, wykrwawić i rzucić kilka głupich żartów. „Śmiertelna gorączka 2” została stworzona, żeby być brzydka, śmieszna i zła.
[m]
#horror

Dziś trochę z prądem, bo ileż można być anty? Otóż bardzo się cieszymy, że do naszego pięknego kraju wreszcie zawitało bardzo ładne, zgrabne i dobrze wykonane tłumaczenie kawałka grupy The Tiger Lillies. Kawałka bez owijania w bawełnę propagującego zażywanie narkotyków. Ktoś się mądrował, że to wcale nie o to chodzi, że to niby na odwrót, ale nas w szkole uczono słuchać ze zrozumieniem i ogarniamy o co chodzi. Przecież pani śpiewa, c'nie? No to chodźmy się naćpać. [b]
#heraKokaHaszLSD


niedziela, 13 kwietnia 2014

Nawet w niedzielę nie potrafię pojąć natury tej hybrydy DVD made in China. Czy to jeszcze "Breaking Bad" czy już "Malcolm in the Middle"? Tata Malcolma dorabia na boku i gotuje crystal meth? Czy genialny Malcolm rozkręca interes w piwnicy i zaciąga braci do roboty? Danger funny? I ta reakcja Cranstona na okładce - "Cancer? Well, shit happens. Let's cook!"
Jedno wielkie #wtf 
[m]
#niedzielnaDepresja Siedzę w barze, bardzo powoli daję się ognistej wodzie sponiewierać. Nie spieszy mi się, ale jestem już w tym błogostanie, kiedy pewne momenty wieczoru dzieją się zbyt szybko by mój mózg mógł to zarejestrować. Do baru weszła jakaś panna - tak sądzę, że weszła, bo moment jej wstąpienia w nasze skromne progi jakoś przegapiłem. W każdym razie idzie teraz w stronę barmana, jej trajektoria wskazuje na to, iż początek tej podróży miał miejsce w okolicach drzwi wejściowych.

Blond włosy do ramion, hippisowskie bransoletki, glany, i tyłek, na widok którego spodnie wydają mi się nagle zbyt ciasne.

Założenia na wieczór były zupełnie inne - miałem się dosyć kulturalnie nastukać, natrzaskać jakichś obciachów, a następnie powrócić do domu.

A jednak, z nieznanych mi obecnie powodów, pognałem za właścicielką owego niesamowitego tyłka. W głowie miałem wszystkie znalezione w internetach najlepsze teksty na podryw. Byłem gotowy. Podszedłem, powiedziałem:
- cześć, mam na imię [b]
- cześć, mam na imię Artur - odpowiedział właściciel supertyłka.

Sobota minęła, nadeszła niedziela, a trauma pozostanie na zawsze. [b]


piątek, 11 kwietnia 2014

#PopowyPiątek Krótko i na temat, bo nie ma sensu gadać, skoro i tak każdy wie, a jeśli nie wie, to lepiej niech sam zobaczy, bo tego opowiedzieć się nie da. Wściekłe Psy. Tarantino. Bez tego kawałka nie byłoby jednej z najlepszych scen tego filmu. [b]


czwartek, 10 kwietnia 2014

#tłustyCzwartek Sprawa jest bardzo delikatna, bo wspominanie o wadze kobiet zawsze niesie ze sobą ryzyko ciężkich uszkodzeń ciała, a to przecież tylko jedna z tych mniej dotkliwych możliwości. W dodatku wrzucanie tego pod takim hasztagiem zakrawa na skłonności samobójcze,ale cóż, #YOLO  No ale przecież sam kawałek jest naprawdę lekki, bardzo lotny, choć o sprawach dużej wagi opowiada Peace! [b]
PS może lepiej wyjaśnię o co z tym tłustym czwartkiem chodzi. Otóż jest czwartek. A w czwartki odpalamy bity. Tłuste bity. Yo!



#oldschool
Ba-Tsuba-Tsubasu! Nuciliśmy zawsze – w szkole, domu, a najbardziej na boisku.
Film telewizyjny z serii „Kapitan Hawk” 
(1981-1988, pierwsza emisja w Polsce w 1993 na Polonii1)
Kiedy widzę dzieciaki wpatrzone w ekran i niewidzące świata poza tym z „Ben 10” czy cokolwiek się teraz ogląda, przypominam sobie obezwładniającą magię tej kreskówki i rozumiem. Oczywiście, przypominam sobie też jaki był niedorzeczny, ale kto by sobie tym czuprynę mącił. Tsubasa Ozora (popularnie zwany w moich kręgach Tsubasa-Kiełbasa) i jego drużyna biega godzinami po boisku tak ogromnym, że bramka wyłania się powoli zza horyzontu. Nad kopnięciem zastanawiają się pół odcinka, a jak kopią, to w takich konfiguracjach i z takim zagięciem czasoprzestrzeni, że chować się kto może. Jak groźne stawało się obejrzenie kolejnego odcinka przekonywałem się na boisku, gdzie próbowałem, zaskakująco bezskutecznie, odtworzyć zagrania Tsubasy, Kojiro czy braci Tachibana. A każdy na bramce chciał być nazywany Wakabayashi. W ogóle w kresce coś było, nawet w jakości obrazu, co dzisiaj wraca do mnie na sam widok.
Ten theme song to nie tylko budzik dla mojego wewnętrznego dziecka, ale też bardzo dobry, wpadający w ucho kawałek.
[m]
#oldskul

wtorek, 8 kwietnia 2014

#dobreBoPolskie Dlaczego tego pana nie ma w dużych ilościach w radio i tv, jest zupełnie nie do ogarnięcia. Takie 'regałowe' bujanki z nowoczesnymi wstawkami ciągle świetnie radzą sobie w głównym nurcie, a Earl Jacob ma do zaprezentowania materiał najwyższej klasy. Bednarek, jakkolwiek jest całkiem spoko, to jednak w porównaniu gra w dużo niższej lidze.
Teledysk dodaje całości powabu, warstwa muzyczna i tekst doskonale się dopełniają, a refren to bomba - wybucha i nic już nie jest takie samo, zostaje w głowie na bardzo długo.
No to gramy  [b]


poniedziałek, 7 kwietnia 2014

#złeFilmy na dobry początek tygodnia
Wiadomo, piątek, 13-ego przyniósł wiele szczęścia fanom horroru. Ale po piątku musiała przyjść sobota, 14-ego i przynieść pecha. W roku 1981 ten dzień przyniósł parodię horrorów, która z klasyczną serią ma tyle wspólnego, co tytuł. Nie znajdziemy tu Jasona ani nawet jego maski, ale za to mamy parę bladych wampirów w pelerynach i zapiętych po samą szyję białych koszulach oraz brodatego i grubego Van Helsinga. A za akcent komediowy posłuży nam powracający żart ze złowrogim nietoperzem, którego bohaterowie za każdym razem biorą za sowę, przezabawne. Z kolei inwencja reżysera ukazuje się w próbach zakamuflowania ręki w gipsie głównej aktorki (najwyraźniej uszkodziła się na planie, szkoda, że tego nie pokazali) poprzez przykrywanie jej płaszczem, chowanie za jej plecami i trzymanie w jednej pozycji na stole. Piękne. Mamy gumowego potwora w wannie, potwora ciasteczkowego, potwora przypominającego diabła Piszczałkę i starożytną księgę zła, która jakimś cudem została elegancko wydana po angielsku. „Sobota, 14-ego” jest małym koszmarkiem, a obejrzeć ją mogą jedynie fani złych filmów. A komu mało, ten ma inne tytuły z filmografii reżysera – „Vampire Hookers” i „Piekielne wrotkarki”.
[m]


#złaMuzyka Program muzyczny Idol, jak większość tego typu programów, zrobił więcej złego niż dobrego. Po pierwsze dlatego, że wielu totalnym beztalenciom pokazał, że jak będą się bardzo mocno pchać, to w końcu uda im się do czegoś dojść. Podrugie dlatego, że kilku utalentowanym ludziom obiecał, że promować się ich będzie, natomiast dobrze już wiemy z obecnej perspektywy, że najlepiej wypromowali się na tym jurorzy, a z muzyków dobrze wiedzie się tym, którzy nie wygrali, przez co żadnych poważniejszych zobowiązań wobec stacji nie mieli(wyjątek - Brodka).
Zwyciężczyni pierwszej edycji(2002) wpakowana została w taką kupę, że aż trudno mi uwierzyć, że zdołała się z tego wygrzebać i kontynuować karierę z całkiem niezłymi efektami.
Wspomnianą kupę można obejrzeć poniżej, chociaż trzeba przyznać, że z perspektywy tego, co dzisiaj serwuje nam radio, to owa kupa wydaje się być na całkiem niezłym poziomie. [b]


#Niedziela nie ma sobie równych w zamulaniu. Wczoraj było głośno i tłoczno, a dzisiaj już pozostaje cisza i pustka, ewentualnie dogorywanie. Obytrzy przydałoby się jakoś zwalczyć, a pić od rana nie wypada, więc włączamy film, po którym poczujecie efekty upojenia.

„Czekając na sen” („Chasing Sleep”), 2000, reż. Michael Walker
Ed budzi się, dla dobra tekstu przyjmijmy, że w niedzielę, i zauważa brak żony w łóżku, w domu, w swoim życiu. Zaczyna poszukiwania, które bardziej przypominają sen o poszukiwaniu – nie wychodzi z domu, bierze tabletki nasenne, przestaje chodzić do pracy, u drzwi pojawiają się różni ludzie: detektyw, kochanek żony, studentka Eda; niektórzy zakłócają jego spokój, inni niosą pomoc. Tymczasem Ed pragnie tylko snu. Oczy ma coraz bardziej podkrążone, a dzień zmienia się niepostrzeżenie w noc, jak u Eda Wooda, aż w końcu światło dnia staje się jedynie wspomnieniem. Dom tylko z zewnątrz może wyglądać na przyjazne miejsce. Wewnątrz – mrok Lyncha i paranoja Polańskiego. Ściany malują ponure kolory, sufit przecieka, dźwięk telefonu rozbrzmiewa w głowie niczym na kacu, łazienka nie jest miejscem oczyszczenia, a do piwnicy schodziłbym tylko w ostateczności… A nasz otumaniony bohater przesuwa się po tym labiryncie szukając drzwi do lepszego snu. Myślicie, że wiecie, gdzie ta historia Was pozostawi? Tak, w ciemnej dziurze z widokiem na poniedziałek.
[m]

Cały film znajdziecie tutaj:
http://www.youtube.com/watch?v=d82BMtiLbVE

#niedzielneZamulanie



#niedzielneZamulanie Po sobocie pozostały już tylko fragmentaryczne wspomnienia, trochę niedomówień, sensacje żołądkowe oraz skurcz mózgu. Pociąg we łbie toczy się po cholernie zdezelowanych torach, wybijając rytmiczne 'japier-dolę, japier-dolę' i mimo że czuję, że to już powinna być ostatnia stacja, że powinniśmy się zatrzymać, wycieczka zdaje się nie mieć końca. Mało wyrafinowana tortura, jak kropla wody spadająca z kranu, rozdzierająca ciszę, kiedy nie mogę spać o trzeciej nad ranem.
Wszystko jest bardzo nie na miejscu, a słońce pachnie zbyt głośno. [b]


#TłustyCzwartek Rzadko, ale jednak, przytrafia mi się, że jakiś kawałek z takim wyraźnym bitem wpadnie mi w ucho. Wszystko jest pod kontrolą, pod warunkiem, że ów kawałek wraz z bitem wylecą z głowy równie szybko jak do niej drogę znalazły. Jeśli jednak coś pójdzie nie tak, to może dojść do sytuacji takiej jak ta, kiedy to już od prawie 5 lat co jakiś czas w głowie odzywa mi się "Halo!" [b]

#Węże2014 rozdane.
"Ostra randka" w 3D najgorszym filmem, Vega i "Last minute" sporo zgarnęli, Żebrowski i "Tajemnica Westerplatte" nie byli w tyle. Nawet komedii Machulskiego za coś się dostało. Gwiazdy nie zgłosiły się po swoje, a twórca "Ostrej randki" obraził się na amen i zakazał pokazywania fragmentów filmu grożąc sądem. Taki #PrimaAprilis
[m]
http://kultura.gazeta.pl/kultura/1,114438,15721391,Weze_2014__Vega_i_spolka_pokasani___Last_Minute__z.html
#DobreBoPolskie Przez ten zespół przewinęło się kilku naprawdę klasowych muzyków, i wyraźnie to słychać. Na wokalu Gawliński, ten co to później o Baśce śpiewał. Ciekawe, co wtedy brał, bo teksty momentami są odjechane. Chwilowe młodzieżowe gwiazdy - Kumka Olik - zaczerpnęły nazwę drugiej płyty z tego właśnie kawałka. Teledysk to osobna sprawa - z dzisiejszej perspektywy prymitywny, pamiętając jednak, że to etiuda studenta łódzkiej filmówki, można trochę przymknąć oko i nawet wyobrazić sobie, że nie ma już Francji... [b]

#złefilmy

“Głos w mózgu” (Man with the Screaming Brain, 2005)
Bruce Campbell przyzwyczaił fanów do produkcji kampowych i wynoszących absurdalne pomysły na poziom dobrej zabawy. Najpierw była trylogia „Martwe zło”, później był „Bubba Ho-Tep”, czyli Elvis kontra mumia, a w międzyczasie „Maniakalny glina” czy „Ucieczka z Los Angeles”. A później Bruce wziął się za reżyserię i wyszła z tego ciekawostka, jaką jest „Man with the Screaming Brain”, czyli „Głos w mózgu”. Film zalatuje realizacyjną amatorszczyzną, a tego, co dzieje się na ekranie nie ogarnąłby nawet podwójny mózg jego bohatera (w tej roli sam Campbell). Atakują nas sceny tak absurdalne i oderwane od rzeczywistości filmowej i każdej innej, że w głowie rozbrzmiewa duże „WTF”. Wyszedł trochę taki amerykański zf. Skurcz albo teledysk Beastie Boys wydłużony do 90 minut, nawet kukły spadają ze schodów w miejsce aktorów. Brakowało mi jednak klimatu szaleństwa z czystej pasji, o który można było przecież podejrzewać Asha z „Martwego zła”. Jest tu za to rzadki widok, czyli eksplodujący mały Fiat.

Dobre złego fragmenty:https://www.youtube.com/watch?v=duiMjNWmh9Y
[m]


Panie, cuda się dzieją! Ale od początku.
Co tam, że w kinach w weekend pierwsze miejsce zajął nowy młodzieżowy hit „Niezgodna” z 56 mln $, a drugie – hit dla młodych w każdym wieku, czyli „Muppety”, z trochę rozczarowującym 16,5 mln $. Nic to, że drugich „300” po 3 tygodniach nie dobiło jeszcze do 100 mln $, „Need for Speed” się słabo wiedzie, a „LEGO” rządzą ze swoimi blisko 250 mln $ po 7 tygodniach. Ciekawsza rzecz się zadziała pod numerkiem 5 – tam widzimy narodziny trendu, czyli nowy gatunek, którego komercyjny potencjał został rozpoznany – FILM CHRZEŚCIJAŃSKI.

„God’s Not Dead” to niezależny dramat religijny stworzony przez środowisko chrześcijańskie opowiadający o studencie z misją udowodnienia istnienia Boga. (A co na to Friedrich Nietzsche?) Wypuszczony jedynie w 780 kinach na terenie USA zgromadził 8,6 mln $, podczas gdy, przykładowo, „Niezgodna” zawitała w weekend do 3900 kin. Niedawno, bo na początku marca, premierę miał inny film religijnym, czyli „Syn Boży”, który zarobił na otwarcie 26 mln $, a pod koniec roku 2011 zaskoczyła również niezależna produkcja skierowana do chrześcijan, „Odważni”, która przy 2-milionowym budżecie zarobiła około 35 mln $. A wierni już szykują się na wielkie wydarzenie, jakim będzie „Noe” – premiera już w ten weekend, zaraz po mszy.

Wiara czyni cuda i przynosi duże zyski. Będzie z tego nowy gatunek? Religia i popkultura na jednym dywanie? Czy zobaczymy wkrótce chrześcijańskich superbohaterów na okładkach magazynów? A co z polskim rynkiem? I czy reklamy będą rozbrzmiewać z ambony lub będą rozdawane z opłatkiem?
[m]


KOBIETY DO GARÓW #2
Na dzień dobry Meytal Cohen niszczy Larsa.
Trudno oderwać wzrok - gra tak, jakby to wcale nie wymagało wysiłku i skupienia. Izraelski motyl, który wywołał huragan w moim prywatnym kraju i strefie czasowej. 
Wdzięk - 100,000 w skali do 10. W dodatku na boso... No i ten uśmiech... 
Ogólna ocena - wow!
KOBIETY DO GARÓW! [b]