niedziela, 23 listopada 2014

TBKprops! INTERSTELLAR ♠♠♠♠

Nie jestem umysłem ścisłym, nie bardzo znam się na matematyce i fizyce. Umiem za to liczyć – używając kalkulatora oczywiście – i umiem Internet. Dlatego nigdy nie zostanę astronautą i dlatego też oglądanie filmowych astronautów może mi sprawiać dużo większą frajdę, niż gdybym jednym był. Wszystkie zapisane wzorami tablice – ta sama wyższa matematyka, w którą wierzę na słowo, kiedy jedyne, co potrafię wyłapać to kawałek 2 π r Clinta Mansella. A ten właśnie wydostaje się z głośników jako odtrutka na przytłaczające nuty pięknej ścieżki dźwiękowej „INTERSTELLAR”. 

Kiedy piszę te słowa, seans skończył się zaledwie 34 minuty temu. Nolan nie zawiódł, choć wyłożę wieprza przed perły – zakończenie wyszło zbyt plastikowo gładkie i ładne jak na kosmiczną skalę zagrożenia i filmu. Podobny zarzut miałem przy „Grawitacji”, podobny mam tutaj. Jednak nie zmienia to faktu, że oba filmy są wielkimi osiągnięciami dla science-fiction i kina multipleksowego w ogóle.

Nolan jaki jest widzi każdy, kto zna choćby niektóre z jego filmów. Dlatego kto kręcił nosem na „Incepcji”, „Prestiżu” czy „Mrocznym rycerzu”, ten niech od razu rzuci kamień – film wymaga ciągłego śledzenia dialogów, które tłumaczą skomplikowany scenariusz i prowadzą nas przez kręte ścieżki umysłów braci Nolanów, które czasem nie przecinają się z bezpieczną i rozsądną rzeczywistością. Wizja jest na pierwszym miejscu i to pod nią podporządkowany jest obraz. Można się z tym nie zgadzać, a można się z tego cieszyć przez 169 minut seansu. Z budżetem niemal równym czasowi trwania, zbudowano 12-tonową replikę statku kosmicznego, 80% prawdziwego filmowego Rangera. Co ciekawe, Nolan i spółka nie poszli w gadżeciarską nowoczesność, ale postawili na analogowy design. Na planie nie używano nawet "zielonych ekranów", aktorzy pracowali z prawdziwym, stworzonym wcześniej, obrazem odtwarzanym z projektorów. Natomiast przenosząc plan z Kanady do Islandii, 12 ton Rangera zostało rozmontowane, przewiezione samolotem i złożone od nowa. SKALA. Nic w tym złego, że Rodriguez tworzy sam za pomocą komputera. Jednak warto docenić old-schoolowy tok pracy Nolana i fakt, że daje pracę ludziom.

„Interestellar” prowadzi filozoficzny dialog i polemizuje z Kubrickiem, mówi o miłości (choć niedbale pomija związek ojciec-syn) i decydowaniu o własnym losie. Nie to jednak utrzymywało moje niesłabnące zainteresowanie, a wizualizacja tajemnic, które kryje kosmos i nauka o nim. Przedstawienie innych światów, tak różnych od tego chociażby z „Avatara”, zagadkowych kwestii wymiarów, czarnej dziury i tuneli czasoprzestrzennych – z pomocą specjalisty z dziedziny astrofizyki, Kipa Thorne’a, narysowano fikcję, którą łyknąłem jak whisky z colą do dzisiejszego śniadania. W przeciwieństwie do Anne Hathaway, której przełknąć tu nijak nie mogę.

”Interstellar” to uczta dla zmysłów. Wizja, muzyka i naprawdę głośny dźwięk kontrastujący z ciszą przestrzeni kosmicznej nadają filmowi Nolana monumentalny charakter. Naładowany emocjami scenariusz kończy się drażniącym hollywoodzkim domknięciem wszystkich wątków, ale Nolan nadal dostarcza musową wycieczkę do kina ku uciesze widzów, którzy szukają trików, a nie sekretów za nimi się kryjących. Widzów, którzy chcą zostać oszukani.
[m]

Sci-Fi
2014, USA/UK
Premiera PL: 7/11/2014

Poniżej wywiady z Nolanem i resztą załogi "Interstellar".

niedziela, 16 listopada 2014

Czytając kolejny artykuł opiniotwórczego Internetu natrafiłem na zdanie, które automatycznie dodało mi lat w dowodzie. Mianowicie – dziennikarz dużego zagranicznego portalu filmowego pisze tak (pozwolę sobie przetłumaczyć z angielskiego):
Osobiście, jeśli chodzi o Davida Duchovnego, od razu przychodzi na myśl jego rola jako Hank Moody w Californication, ale tak naprawdę wybił się jako Fox Mulder w Z archiwum X.
Pokolenie X w odwrocie. Potrzebuję pocieszenia. [m]


#KobietyDoGarów

Przy każdej okazji to powtarzam, a że dziś niedziela, to tym bardziej jest to konieczne - #kobietyDoGarów. Tak, drogie panie, dokładnie to mam na myśli, nie zawiniła autokorekta, nie jest to żaden 'karniak' za niewylogowanie się z fejsbuka.

Fakty są takie - panie mają lepszą podzielność uwagi, cechują się większą precyzją, finezją i w kwestii przywiązania do detali zazwyczaj, niestety, biją panów na głowę.

Panowie, oczywiście, górują pod względem fizycznym, ale siła to nie wszystko, przynajmniej nie w tym wypadku.

Jakie z tego wnioski? Kobiety do garów, faceci do ubijania kotletów - nie tylko w niedzielę. [b]


Od jakiegoś czasu coś dziwnego się ze mną dzieje, trudno to określić - menopauza, kryzys wieku średniego, choroba szalonych krów, zatrucie H2O czy inny szał macicy - cokolwiek to jest, nęka mnie okrutnie i żyć normalnie nie daje. 

Wszelkie proporcje szlag trafił, nie zgadzają mi się strony świata, a lustro krzywi się na mój widok, zupełnie jakby chciało powiedzieć, ej, gościu, tak chujowych widoków to ja pokazywać nie będę, idź sobie być sobą gdzie indziej.

Chyba tylko Colin mnie rozumie, a nawet napisał dla mnie kawałek, nie wiem czy dla mnie, ale z pewnością o mnie, w dodatku wzbogacił go transmisją na żywo z mojej głowy. Dzięki Colin, to naprawdę wiele dla mnie znaczy. Gdybyś jeszcze miał jakieś wolne lustro, to chętnie bym je przygarnął - poprzednie, zupełnie przypadkiem, mi się potłukło. [b]


sobota, 15 listopada 2014

Johnny Depp trochę za dużo wypił, powalczył z mikrofonem, pogibał się i rzucił fuckiem ze sceny – to może albo oznaczać, że za dużo czasu spędza z Keithem Richardsem, albo gdzieś rozdano nagrody filmowe, które nie są tak ważne jak Oscary. 
JD on the rocks [geddit?] tutaj:http://youtu.be/1k8sOpsleqc

Hollywood wybrało własnych najlepszych na #HollywoodFilmAwards i tym sposobem swoje aktorskie dostali Benedict Cumberbatch i Julianne Moore, a za całokształt – doceniony dopiero przy okazji nowego „Birdmana” Michael Keaton. Dużo nagród powędrowało do „Gry tajemnic”, bo oprócz aktora wyróżniono też Keirę Knightley za rolę drugoplanową i Mortena Tyldum za reżyserię. Jako najlepszy film i scenariusz wybrano „Zaginioną dziewczynę” Davida Finchera. Nagrodę odbierał Ben Affleck, który dziękował Fincherowi m.in. za niską temperaturę na planie podczas sceny pod prysznicem, gdyż „jeśli Ameryka ma zobaczyć twój sprzęt, to lepiej, żeby było chłodno”.
BA bez sprzętu tu: http://youtu.be/yeJ-RXvlY1M

A pełna lista zwycięzców pod tym linkiem: http://insidemovies.ew.com/2014/11/14/hollywood-film-awards-2014-winners/
[m]
Zjeść ciasto i mieć ciasto? Nic prostszego. Chris Cardinal wymyślił jak to osiągnąć w bardzo urokliwy i pyszny sposób. 
Wystarczy zamienić czyjąś wizję artystyczną w smakowite i piękne ciacho
Ludzie z całego świata przeszukują specjalną stronkę z grafikami, by znaleźć na niej jakiś smakowity kąsek. Smakowity dosłownie, bo kredki czy tablet zamieniane są na ciasto i lukier!
Pomysł ciekawy i bardzo przyjemny w odbiorze wizualnym (a i pewnie kubeczki smakowe wesoło pokrzykują na samą myśl o wcinaniu takich cudeniek).
Lubisz piec ciacha i masz zdolności artystyczne? Może dołączysz następnym razem do konkursu threadcakes, bo nagrody również kuszą.
This art is a lie. Tak, na tym obrazku jest jeden z torcików. A więcej tych cacuszek do obejrzenia pod tym linkiem, gdzie znajdziecie też dokładny opis pomysłu i reguły dołączenia. Arty są też dostępne na koszulkach - http://www.threadcakes.com/gallery/ Miłego cieszenia oczu tymi pysznymi projektami! [p]



piątek, 14 listopada 2014

Jako podkład do wieczornego bicia się z myślami nadaje się idealnie. Do posłuchania przed snem, po powrocie z baru tudzież innej domówki nadaje się wyśmienicie. 

Można w międzyczasie umyć zęby albo zrobić sobie herbaty, ewentualnie kawy, jeśli ktoś dopiero się rozkręca. Zakładam, że Kurt się nie pogniewa.

Można też najpierw zaparzyć herbatę, trochę rumu do niej dolać, no, może być nawet nieco więcej, w końcu jeśli się już o tej porze siedzi, to chyba nie trzeba jutro z rana wstawać, i puścić sobie jakiś kawałek Kurta. A potem jeszcze jeden, tym razem już naprawdę ostatni. [b]


Gramy w #GRY

TL;DR, ale dla mnie to taki sentymentalny temat...

Moi znajomi pośród statusów o złamanym sercu wrzucali jakiś czas temu na swoje tablice artykuły o tym, że branża gier chyli się ku upadkowi fizysem pompowanej bańki o beton realiów (jestę poetę). Głosiły one, że gry robią się tak wielkie, iż w końcu zapadną się pod swoim ciężarem.
Przeobrażanie tego medium w maszynkę do robienia kasy w końcu ma zebrać swój plon. Takie EA, ich niektóre produkcje są tak drogie, że wyobraźcie sobie, jak dantejskie sceny rozegrają się w momencie, w którym zwrot nie dobije do minimalnego słupka.
Swoją drogą, już niedługo chyba nawet po otwarciu lodówki znajdę logo EA games, a wystarczy mi, że wszędzie już widzę te cholerne ptaki!
Czy ta kwitnąca branża może srutnąć? WHO THE FUCK KNOWS.

Gry przeżyły już jeden upadek. Oto jeden z jego powodów (ostatnio odświeżony w nerdowskim półświatku) w SKRÓCIE, uwierzcie ;_____;. Usiądźcie więc wygodnie, zróbcie sobie herbatę, podłączcie kroplówkę z kofeiną, zapałki pod powieki i przenieśmy się we wspaniały świat gieeeeeer.

Za górami, za lasami, a konkretniej za Oceanem Atlantyckim u naszych#warLoving #baseRaping burgerożerców żyła sobie firma Atari. Jest początek lat 80., konsole i gry schodzą jak świeże bułeczki. Kończą się już salonowe automaty do gier. Prym na rynku wiedzie wyżej wspomniany protagonista prowadzony przez Raymonda Kassara, który do tej pory... prezesował w branży tekstyliów, a gry to chyba jedynie widział na obrazkach. Skurczybyk jednak ma potężne wyczucie i ciśnie Atari z trzema paskami w logo (konsolowa firma dla dresów? Umyśle stań!) na level hegemona z 80% udziału w rynku gier.
Firma jest jednak zachłanna i szykuje się do pójścia za ciosem. Koderzy Atari cisną konwersję Pacmana na konsolę Atari 2600. Gra zostaje wypuszczona szybko, bo terminy naglą i... dziś jest uważana, podobno obiektywnie, za jedną z najgorszych konwersji w historii gier. Grałem w to ustrojstwo. Prezesuro Atari - umrzyj! Klienci są wkur@#@#@, Atari zadowolone z zysków, bo zeszło 7kk kopii, a jedno z ziaren zagłady, brak zaufania klientów w przyszłości, właśnie zostało zasiane.
W tym samym czasie Atari podpisało kontrakt ze Stevenem Spielbergiem (ten od ch^%^% wojny polsko-ruskiej) na stworzenie gry opartej na filmie E.T. Kwota na tamte czasy... Powiedzmy, że przepłacili kosmicznie. Gra „E.T. the Extra-Terrestrial” wychodzi na rynek w 1982 roku i wtedy następuje katastrofa. Klienci zawiedzeni Pacmanem nie kwapią się już do kupienia nowej gry, której całkowite koszty produkcji wyniosły 125 baniek. W efekcie schodzi zaledwie 1,5 mln egzemplarzy. Rozpiździul totalny. Straty (z ogólnego obrotu branży gier w wysokości 3 miliardów, no fuck, MILIARDUF!!!, dolarów do marnych 100 milionów na wykałaczki w przeciągu zaledwie ROKU), zwolnienia, notowania na giełdzie pikują. Ogólnie skończyła się mamona na koks i dziwki - rozrywki popularne wśród koderów w tamtych czasach (w dzisiejszych czasach tej tradycji hołdowała podobno Zynga). Jeszcze niedawno mlekiem i miodem płynąca branża gier załamuje się na jakiś czas pomimo wielu prób reanimacji.

Tutaj też zaczyna się kolejna historia, która z czasem obrosła w ogromną ilość mitów. Prezesura Atari podejmuje decyzję o zakopaniu całego nakładu kartridży z wieloma niesprzedanymi produkcjami, w tym z E.T. i Pacmanem, na pustyni w Alamogordo. Robią to podobno w pełnej konspirze, bo wstyd jest tak ogromny, że nie życzą sobie rozgłosu. Całość wykopu zostaje zalana betonem i żyje przez chujset lat głównie w opowiadaniach pasjonatów oraz dzieciaków, którym podobno udało się wykopać parę egzemplarzy gier i opchnąć. Mitów jest tu jednak więcej niż faktów, więc zagłębiać się nie będę. Próbowano nawet wmówić ludziom, że E.T. nigdy nie powstało. Częściowo się udało:)

A teraz wrrrrrrruuuum, mamy kwiecień, rok 2014. Firma Microsoft krzyczy „sprawdzamy!”, postanawia sfinansować wykopanie kartridży i położyć kres niejasnościom. Ekipa wysłana na pustynię w Alamogordo dokopuje się do zakopanych skarbów bez najmniejszych problemów. Gdy ostatnio badałem temat, nie wykopali jeszcze wszystkiego i są jeszcze niejasności co do ilości zakopanych goodies oraz co do tego, co się z nimi dalej stanie. Konspiracyjne umysły mogą już jednak odpocząć:)

Jeśli zaciekawił Was temat, to podobno już 20 listopada ma wyjść „Atari: Game Over” http://imdb.to/1B8t1yq - dokument o całej sprawie, a oczekiwanie możecie przegryźć mało w sumie znaną książką z mnóstwem fajnych faktów z historii gier - http://bit.ly/1xMesuJ (chociaż link Wam skrócę).
Kto dotrwał do końca dostaje cukierka! [k]
Zanim McConaughey został wysłany w kosmos, żeby ratować Ziemię, młodszy i starszy z rodzeństwa Nolanów spędzili lata nad scenariuszem. Zmieniali, sprawdzali, dopisywali, naginali, aby dostarczyć widzom to ich słynne pierdolnięcie. 
Po premierze patrzę w te całe Internety i, oprócz zachwytów i cięgów, widzę listy dziur i nieścisłości scenariuszowych. Dlatego kolega Ben Affleckprzejmie na chwilę mikrofon, aby ten odwieczny filmowy paradoks trafnie podsumować:
”Na planie 'Armageddonu' spytałem go [reżysera Michaela Baya] czy nie byłoby łatwiej wyszkolić astronautów w odwiertach niż uczyć specjalistów od odwiertów jak być astronautami. Na co on odpowiedział: ‘Shut the fuck up, Ben’”.
[m]
#interstellar #życietoniefilm

środa, 12 listopada 2014

#Komiks

Edytka sobie śpiewa w radio - Szał! Dziki szał! Szał! Gdybyś tylko chciał... No i tak sobie myślę, że szał, szaleństwo, obłąkanie, to bardzo fajny, nośny temat jest. Tu i tam różne smaczki z nim związane. A to filmy, a to piosenki, a to książki... Przebierać, wybierać, oszaleć z zachwytu i solidaryzować się z bohaterami. Ha!

Postradanie zmysłów i kreatury specjalizujące się w tej zabawie, były też pieszczone przez Lovecrafta, niczym ukochane kotki, pieski czy jaszczurki. Lubicie makabrę? Dark Horse Comics też lubią i pokazali to wypuszczając kolejne komiksowe cudo. Keep calm and release your inner monsters - czyli jak inspiracje Lovecraftem przeniosły się na świetną kompozycję komiksu Colder.

Juan Ferreyra rysował, a fabułę komponował Paul Tobin (ten co i za komiksowego The Witcher się wziął). I w pełni zrealizowali lovecraftowe koncepty. Pewnie podczas słuchania edytkowego Szału. 
Ach, Paul, ach, Juan. Co za dobrana para. Jakkolwiek nie wszystkie kadry komiksowe są tam rysunkowo superpiękne i dopracowane, tak jeśli o zbliżenia na pewne sceny i potwory chodzi... cud, miód i malina. Postacie tak różnorodne i tak niesamowicie fantastycznie oddane, że jaram się jak kościół w Norwegii, cóż rzec więcej. Piękności. Załączam dla przykładu i podkręcenia apetytu obrazek przedstawiający jednego z przystojniaków, świeżynka. Mój faworyt, brałabym.

A fabuła? O, tak samo, miód malina. Temperatura ciała Declana spada, Nimble Jack maczał w tym swoje szalone palce. ”If you want to preserve something... keep it cold.” Ale po co Declana tak ochładzać, tak się bawić..? Trzeba doczytać, jeszcze kilka stron i..! Ach, w tym szaleństwie jest metoda, bo Jack swoimi nieobliczalnymi działaniami, a Declan włamaniami do (nie tylko) obłąkanych umysłów – pobudzają czytelniczą ciekawość i wciągają w kolejne komiksowe karty!
Nimble Jack... świetnie skonstruowana postać i wspaniale rysowany, jeśli o mimikę niezrównoważonego szajbusa chodzi. On jest głodny... no, sami zobaczycie po przeczytaniu, czego głodny. I wy też będziecie głodni poznawania dalszych losów bohaterów Colder, jak i smakowania kolejnych zniekształconych ciał potwornych piękności, wyłażących ochoczo spod pędzla Juana! [p]

wtorek, 4 listopada 2014

#dobrebopolskie

Dobry spot promujący nasz piękny magiczny kraj. A w naszym prawdziwym – tym mniej magicznym – kraju taki dobry spot musi się spotkać z atakami. Bo są nieścisłości, bo jest polski stadion, a nie ma polskiego papieża, którym musimy się już po wieki wieków chwalić. No i kwestia zawsze najbardziej kontrowersyjna, bo albo go za dużo, albo za mało: gdzie jest krzyż? Na Giewoncie przecież stoi, a w reklamie ktoś zajumał – czyli właściwie bardzo po polskiemu.
[m]



Polska. Where the unbelievable happens (director's cut) from Platige Image on Vimeo.

#dobrebopolskie

Lubicie alkohole i libacje do białego rana? Juruś, bohater "Pod Mocnym Aniołem", też lubił. 
W piątek zakończyła się ceremonia wręczenia nagród na 27 Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Tokio – jednym z najbardziej prestiżowych FF na świecie. No i miły polski akcent – nagrodę za najlepszą rolę męską zgarnął Robert Więckiewicz. Otrzymał ją za odgrywanie właśnie Jurusia. Zagubionego pijusa-pisarza, który na moment uwierzył, że może wygrać z nałogiem.
O filmie warto wzmiankować gdzie się da, bo to jedna z tych zacnych polskich perełek. Do tego docenionych! Klimat alkoholicznego świata, maligna i opary spirytus sanctus, przejmujące dialogi, ale i ujęcia kamery, świetna praca światła i cienia, kreacja postaci...
Historia na podstawie znakomitej powieści Pilcha o tym samym tytule (która też została nagrodzona - Nike 2001) nie ucierpiała ani krztyny na ekranizacji, ba, wręcz dostała drugie życie. Była miłość w czasach zarazy, jest miłość w czasach alkoholizmu.
Kto jeszcze nie widział, a na pewno się tacy znajdą - wiśta wio zaopatrzyć się w swój egzemplarz i sprawdzać, czy odechce wam się piwo siorbać w trakcie oglądania.  [p]