poniedziałek, 12 maja 2014

#złeFilmy
„Barwy nocy” (1994, reż. Richard Rush)
Lata 80. i 90. przeżyły wielki boom na thriller erotyczny. Było „Fatalne zauroczenie”, „Morze miłości”, ale rozpasanie gatunku to zasługa tych bardziej erotycznych niż thrillerów, czyli „Jade”, „Sliver” i, głównie, „Nagiego instynktu”. Przyszedł w końcu czas na pomysł bardziej niedorzeczny niż IQ Sharon Stone – Bruce Willis w roli psychoanalityka. I thriller erotyczny – w pizdu, wylądował.
Dosłownie, bo zaczyna się od twardego lądowania. Psychoanalityk Willis, po tragicznej śmierci pacjentki, która wyskoczyła z okna w trakcie sesji z nim (prawdopodobnie czuła, w jaki film się pakuje), przestaje widzieć kolor czerwony. Ot tak, znika. Nie, żeby to było niedorzeczne… Willis jedzie spotkać się z kolegą, psychoanalitykiem Bakulą, który ginie w przestylizowanej scenie czterdziestokrotnego zadźgania nożem. Zatrzymam się tu na chwilę – który człowiek, bojąc się o swoje życie, siedzi sam w gabinecie nocą i puszcza na CD składankę z najbardziej niepokojącą muzyką pod ręką. Po prostu: The Best of Killing Music. Dalej, Willis zamieszkuje w luksusowym domu martwego psychoanalityka Bakuli, bo tak się najwyraźniej robi po śmierci kolegi. Przejmuje też jego poniedziałkową sesję grupową z pięciorgiem dziwaków dobranych według kryteriów jasnych chyba tylko dla filmowych psychoanalityków. Swoją drogą – czy martwy psychoanalityk Bakula naprawdę prządł tak dobrze z jednej terapii grupowej tygodniowo, że nie miał innych pacjentów?
Nic to. Jego pogrzebu coś nie widać, pewnie dlatego Willis szybko zapomina o żałobie. Albo dlatego, że spotyka tajemniczą dziewczynę, która nic mu o sobie nie mówi i odwiedza go tylko wtedy, kiedy scenarzyście jest wygodnie, a my mamy uwierzyć, że ona wcale nie jest ważna dla fabuły. Są ze dwie sceny rozebrane i bardzo przyjemne dla oka, ale przez resztę filmu wszyscy są ubrani lub nawet przebrani. Tu kwestia spoilerów wchodzi w grę, bo muszę wyjaśnić coś bardzo ważnego dla rozwiązania fabuły: założenie na Jane March okularów i krótkich włosów nie ukryje przed widzami faktu, że to jest ta sama Jane March, która gra tajemniczą dziewczynę Willisa, a której ten jakimś cudem nie poznaje przebranej na sesjach. Nawet pomimo jej charakterystycznego jokerowego uśmiechu. Jest to świat, w którym Jane March założy perukę kręconych rudych włosów i może spokojnie otworzyć Willisowi drzwi bez bycia rozpoznaną; morderca natomiast przyzna się do wszystkiego i uzasadni swoje motywy w końcowej przemowie, a bohaterowie bez potrzeby wespną się na szczyt wieży w burzową noc tylko po to, aby stworzyć sobie dodatkowe zagrożenie.
„Barwy nocy” to film tak źle wymyślony i niedopracowany, że bardzo dobrze się go ogląda.
[m]

A na deser - piosenka z filmu nominowana równo do Złotego Globa i do Złotej Maliny:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz