wtorek, 29 września 2015

Dobry, bo polski plakat filmowy.

Jako że ‪#‎dobrebopolskie‬ wypadło ostatnio z radaru, wracam z zapewnieniem: polski plakat filmowy ma się dobrze.
Może i nie było mnie tu we wtorki przez czas jakiś, ale przytrzymam się dziś ogólnie znanego faktu, że lepszy niedosyt niż nadmiar. Jak w przypadku arcydzieła niedopowiedzenia spod ręki Michelangelo Antonioniego – "Powiększenie". Inspirowany nowelą Julio Cortazara film to fascynująca opowieść z morderstwem w tle – dosłownie, bo uchwyconym na dalekim planie. Prawda wymaga dużego powiększenia, a i wtedy nie jest oczywista, bo rozmazana i rozpikselowana. Niby się coś zdarzyło, a niby nie.
A podobno miało się coś zdarzyć, jednak nie starczyło pieniędzy. Tak twierdził aktor Ronan O’Casey (grający słynne zwłoki w parku), który w liście do legendy krytyki filmowej, Rogera Eberta, pisał, że Antonioni miał zamiar pokazać planowanie morderstwa przez kochanka Vanessy i jego dalsze skutki (http://bit.ly/1iIRLpm). Ponieważ budżet się wyczerpał, film został zmontowany bez tych scen.
Prawda to czy nie – kolejne niedopowiedzenie. Natomiast pewne jest, że „Powiększenie” stało się największym dziełem Antonioniego i całych lat 60. oraz przyczyniło się do zniesienia cenzury w kinie i upadku niesławnego Kodeksu Haysa. A wszystko właśnie dzięki zasadzie: less is more. I tego się dzisiaj trzymam.
Dwa polskie plakaty filmowe, oba stworzył Waldemar Świerzy. Pierwszy z 1968 roku, a drugi z 1987 roku – wypada powiedzieć: odświerzony.
Jak Wam się podoba? [m]
Podwójna okazja, żeby napisać te dwa doskonale pasujące do siebie słowa: MORDERCZE KULECZKI.
1. Reggie Bannister grający w serii (z braku lepszego imienia) Reggie’ego kończy dzisiaj 70 lat.
2. Wtorek to ‪#‎dobrebopolskie‬, a co jest lepsze niż okładka VHS od Best Film? Oczywiście polskie tłumaczenie oryginalnego tytułu "Phantasm".
Klasyk horroru, który dał postać zwaną Tall Man ponad 30 lat przed sławą Slender Mana. Reżyser i scenarzysta Don Coscarelli zainspirował się książką Raya Bradbury „Something Wicked This Way Comes” i zebrał 300 tysięcy na swoją niezależną produkcję. Kręcił z grupą amatorów w weekendy przez ponad rok. Efekt? Film z 1979 roku doczekał się 4 sequeli (część 5 czeka na premierę, woo!) i niszowej kariery na VHS.

Fakt: około 70% ludzi wypożyczających kasetę zatytułowaną „Mordercze kuleczki” spodziewało się innej zabawy z kulkami. [m]

poniedziałek, 28 września 2015

Nawet największy pracuś jest w stanie zrezygnować z niecałych dwóch minut, żeby wieczorem się nieco rozerwać.
A dla rozrywki warto wieczorem obejrzeć h... Hentai? Kto powiedział hentai? Do kąta świntuchu! To jeszcze raz. Warto obejrzeć h... no kto wie? Łapki w górę! Że jak? No pewnie, warto obejrzeć horror.
Tak jak już pisałem, coś krótkiego, coby można wracać do oddawania się pracoholizmowi, albo innemu -holizmowi, nie wnikam.
Filmik krótki, ale pomysł wydaje mi się dobry, ale sami to ocenicie.
No to cyk! [b]

sobota, 26 września 2015

Ostatnio raczej mało uważnie śledziłem doniesienia prasowe, scenę indie i losy moich wciąż-jeszcze-idoli. I nagle stało się TO. The Libertines wrócili. Umarli książęta, niech żyją... królowie? Nie, jeszcze nie teraz.
Według niektórych najbardziej przeceniany band ubiegłego dziesięciolecia - jeden słaby album i jeden album przeciętny. Mieli zabójcze melodie, ale któż ich ówcześnie nie miał? W tle problemy z dragami, ale w porównaniu z Amy Winehouse to wszystko była jakaś dziecinada, małe piwo, khem, małe wino. Byli blisko z fanami, lecz były to takie czasy - niemal każdy zespół na Wyspach tak wtedy działał.
Peter był nieprzystosowany, ale miał intuicję do ładnych melodii i zabaw z językiem - potrafił wywrócić niejedną frazę do góry nogami, by nadać jej nową jakość, świeżość ponownie przywrócić jej.
Carl był cholernie pracowity, uporządkowany, ale, jak pokazały albumy 'solowe', brak mu było 'jaj' - niby niewiele, ale robiło to wielką różnicę.
Cała reszta zespołu robiła tylko za tło, smutne, ale prawdziwe.
Cały kult zrodził się z tarć pomiędzy dwójką gitarzystów/wokalistów i z dramatycznych nieraz relacji z życia prywatnego - duże uproszczenie, ale w gruncie rzeczy prawdziwe. Wszystko to podlane bardzo przyzwoitymi dźwiękami i publicznym praniem brudów.
Obecny powrót karmi się dokładnie tym samym. Pete i Carl wywlekają na wierzch głęboko dotąd ukryte żale i prywatne historie (ok, kogo oszukujemy - nie aż tak głęboko, skoro przez kilka lat żyła nimi brytyjska, i nie tylko, prasa), łącząc to z chodnikową (choć aspirującą) poezją i miłymi dla ucha melodiami.
Mimo iż dostrzegam już rysy na wizerunku moich niedawnych idoli, to mam jednak wrażenie, że są w stanie wykrzesać z siebie całkiem sporo, wystarczająco dużo, by znowu przyciągnąć do siebie nie tylko starych fanów, ale również nowe pokolenia.
Kolejny raz nie jest to album, który można uznać za wiekopomne dokonanie, w skali do 10 zaledwie jakieś 7.4, ale sądzę, że będzie to znowu zbiór nagrań, do których wrócę, trochę dziwiąc się samemu sobie, bo przecież są lepsze, ale, cholera, jest coś w tej muzyce.
dzień dobry?
[b]

wtorek, 22 września 2015

40. FESTIWAL FILMOW FABULARNYCH w GDYNI – na poziomie, ale coraz mniej dla ludzi…

"Chciałbym zwrócić się do młodych kolegów: ja wiem, że fascynuje was cierpienie, ból, brzydota tego świata. Ale czasem warto iść po słonecznej stronie ulicy" – Janusz Majewski, laureat Srebrnego Lwa za film „Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy.”

Już po festiwalu, nagrody rozdane, Gdynia opustoszała. Jubileuszowy, specyficzny, bardzo bogaty, dopracowany, niestety skończył się tragicznie… I kontrowersyjnymi (delikatnie rzecz ujmując) werdyktami.

Jestem na festiwalu co roku (z jedną przerwą), tym razem byłam w nieco innej formie i dzięki temu miałam możliwość doświadczyć i chłonąć więcej niż zwykle (dosłownie i w przenośni).

Gdybym nie widziała większości filmów (wszystkich, fizycznie, nie dało się ogarnąć), i sugerowała się tylko otrzymanymi nagrodami (i niektórymi recenzjami), wiele bym straciła. Często tak właśnie jest z nagrodami na festiwalach, ale w Gdyni w tym roku było to aż bolesne… 


Przedstawię zatem moje (bardzo subiektywne – bo nie byłam tam w pracy, tylko dla przyjemności) podsumowanie poszczególnych sekcji konkursowych i filmów, oraz ogólnie całego festiwalu. 

Sekcja „Inne Spojrzenie” to nowość, konkurs dla filmów wymykających się granicom konwencjonalnego kina, które za sprawą eksperymentalnej formy i odwagi w doborze tematu skłaniają do dyskusji. W tej sekcji polecam obejrzeć wszystkie tytuły (jeżeli będziecie mieli ku temu okazję), ponieważ jest to naprawdę dobry wybór i warto zobaczyć coś zupełnie innego, aby wyrobić sobie własne zdanie, a może nawet gust… Tutaj z decyzją jury polemizować nie będę, słusznie wygrał „Obrusik”, a wyróżnienie dostał „Baby Bump”, ale warto poznać wszystkie: BABY BUMP reż. Kuba Czekaj, CZARODZIEJSKA GÓRA reż. Anca Damian, PERFORMER reż. Maciej Sobieszański, Łukasz Ronduda, ŚPIEWAJĄCY OBRUSIK reż. Mariusz Grzegorzek, W SPIRALI reż. Konrad Aksionowicz, WALSER reż. Zbigniew Libera.

Konkurs Młodego Kina” to sekcja prezentująca etiudy fabularne i fabularne filmy dyplomowe studentów polskich szkół filmowych. Natomiast „Konkurs Fabularnych Filmów Krótkometrażowych” to wybór polskich, fabularnych filmów krótkometrażowych, z wyłączeniem etiud i filmów dyplomowych studentów szkół filmowych. W poprzednich latach miało to nieco inną formę, a tym roku bardzo zabrakło mi nagrody publiczności – która z pewnością różniłaby się od werdyktu i tego jury. Krótki metraż i młode kino dotychczas były moim priorytetem, w tym roku wyszło nieco inaczej, ale (o dziwo!) nie żałuję. Od razu się przyznaję, iż z IV bloków KMK, widziałam 3, a z III bloków KFFK tylko 1… Nie mniej jednak, tendencja do „im ciężej, tym lepiej” nadal trwa, a niektórzy twórcy nawet się przyznawali, że nie wiedzą, po co/o czym jest ich film, tak sobie nakręcili… Wyjątki oczywiście były. Świeżym powiewem był (wspominany przeze mnie przy Sopot Film Festival) „Dzień Babci” Miłosza Sakowskiego, który już swoje na festiwalach w Polsce zawojował (a niebawem za granicą! Trzymam kciuki!), „w domu” doceniła go tylko Legalna Kultura, i (chyba na przekór) obszedł się bez nagrody głównej. A szkoda, bo to świetny film, z genialną Anną Dymną i młodym-zdolnym Mateuszem Nędzą. Jeszcze raz POLECAM! Jak zwykle Studio Munka było sporo w krótkim metrażu (cykl 30min), i wygrało - „Moloch” reż. Szymon Kopieniak. Polecam tez „Basen” Krzysztofa Pawłowskiego, z tej samej stajni. Natomiast Konkurs Młodego Kina wygrał Paweł Chejbudzki za film „Charon”. W tym roku wbił się w pamięć jeszcze jeden film, „Równanie” Mary Tamkovich, który sprawił, że byłam bardzo zła (zatem zadziałał jakoś!), żeby nie ująć tego inaczej.


No i czas na „Konkurs Główny”! Tutaj wyjątkowo wrzucę pełną listę, ze swoimi komentarzami (z którymi niektórzy się nie zgodzą, ale nie muszą), zakładając, że ktoś w ogóle do tego momentu doczyta… Więc lecimy: 


11 MINUT reż. Jerzy Skolimowski – najbardziej wyczekiwany film na festiwalu (min. po Wenecji) okazał się pęknięta wydmuszką (niektórzy uznali, że wręcz stłuczoną – GW). Do reżyserii i techniki nie można się doczepić. Ale ogólne rozczarowanie i absolutnie niezrozumiałe uznania i nagrody (może poza montażem, bo Agnieszka Glińska naprawdę wie, co i jak robi). Koncepcja filmu to żadna nowość, powinna się sprawdzić, ale zabrakło tu wielu rzeczy…Nie wiem jak wielką ma moc nazwisko Skolimowski (tylko nie zrozumcie mnie źle, ponieważ ogólnie Pana Jerzego lubię i szanuję), na szczęście na dziennikarzy i widzów ta moc nie działa i nie oślepia. Na własne ryzyko, opinie można sobie wyrabiać po 23 października, w kinach. 

ANATOMIA ZŁA reż. Jacek Bromski – film ratuje genialny Stroiński (może właśnie za to dostał nagrodę, chociaż jego kunszt i geniusz nie powinien być kwestionowany, ale…). Kino męskie, sensacyjne, jak to mówią „amerykańskie” i dobrze zrobione - dla wielbicieli takowych. Osłabiły mnie jednak dyskusje po projekcjach i dorabianie ideologii do tego filmu przez samego reżysera. Zło się sprzedaje i takie jest też zadanie tego filmu. Proste! W kinach już grane, od piątku. 

BODY/CIAŁO reż. Małgorzata Szumowska – film już „stary”, hit tu i tam (Berlinale i inne konkursy zdobyte), dobry, to fakt, zdecydowanie najlepszy i kompletny film Małgośki Szumowskiej, ale czy musiał tu (też) wygrać? Ktoś chciał komuś, czy światu coś udowodnić? Widocznie…Gajos, to Gajos – mistrz, czegokolwiek się nie dotknie i z tym się nawet nie dyskutuje! Ale akurat debiutująca tu aktorka (Justyna Suwała) laureatką? Dziwne to dla mnie, i nie tylko dla mnie. Dla jury widocznie proste: jak obcy dają, to my też musimy!? 

CHEMIA reż. Bartek Prokopowicz – nie miałam okazji, a opinie złe albo żadne… ale jak ktoś chce sam nad swoją popracować, może to zrobić od 2 października, wtedy oficjalna premiera. 

CÓRKI DANCINGU reż. Agnieszka Smoczyńska – nie rozumiem zachwytu, chyba, że jest się fanem Kingi Preiss. Wiernym fanem. Zawiodłam się, mimo, iż lata 80-te, PRL i ówczesne dancingi klimatem bardzo mi podpasowały i zachęciły do oglądania…niestety podczas projekcji wszystko się zweryfikowało. Baśniowe syreny mnie nie zaczarowały. Niektórych może przekonał epizod Cieleckiej? Nie wiem. A i sam fakt, że reżyserka jest kobietą, też do mnie nie przemawia za najlepszym debiutem. Dla wielbicieli kiczu, któremu bliżej do disco polo niż lat 80-tych (ja to rozróżniam). 

DEMON reż. Marcin Wrona – pisałam już. Iść do kina od 16 października!

EXCENTRYCY CZYLI PO SŁONECZNEJ STRONIE ULICY reż. Janusz Majewski – lekki, łatwy i przyjemny film, ze rewelacyjną obsadą i kreacjami (no, poza Natalią Rybicką – dla mnie koszmar, psuje ten film) i muzyką. Drugoplanowe postaci właściwie kradną uwagę pierwszych (genialna Dymna – ponownie, oraz genialny Wojciech Pszoniak).Taka laurka od reżysera. Porządne kino rozrywkowe ze świetną muzyką (Wojciech Karolak & Mazolewski). Ten film zasłużył na wyróżnienie. Czy na srebro, nie wiem, ale warto iść do kina w styczniu – zimą to zadziała jeszcze lepiej!

HISZPANKA reż. Łukasz Barczyk – dla wielbicieli epoki i tematyki (min. mnie). Przekonał, choć nie porwał. Piękne kostiumy i scenografia – jedna z decyzji jury, z którą się zgadzam w 100%. 

INTRUZ reż. Magnus von Horn – film nie dla każdego. Szwecja po raz drugi, tym razem nie na siłę, ale nie lekko. Nie żałuję Magnusowi jego nagród, tym bardziej, jak już wiemy gdzie i jak inne się porozchodziły. Wizualnie ładnie, obserwacyjnie, ale z napięciem/emocjami. Dobry portret małej społeczności i zjawiska strachu (w każdej jego formie), aktualny także poza granicami Szwecji. Polecam sprawdzić, zanim się zacznie krytykować szwedzkiego reżysera (który za jakiś czas dla krzykaczy będzie „naszym”, poczekajmy na parę innych nagród…) i szwedzki scenariusz…no i cóż, że ze Szwecji? Dobre! W kinach od 9 października. 

KARBALA reż. Krzysztof Łukaszewicz – dla wielbicieli gatunku, którzy z resztą już mieli okazje to oglądać. Hołd złożony żołnierzom, aczkolwiek nie zachwyca. Męskie kino lub/i dla fanek Królikowskiego. Szacunek za podjęcie tematu i zrobienie takiego filmu za niewielką kasę.

LETNIE PRZESILENIE reż. Michał Rogalski – piękne zdjęcia (słuszna nagroda), ciekawe postaci, inne – świeże, wręcz delikatniejsze podejście do tematu wojny, bardzo ludzkie. Dobre role drugoplanowe (Krukówna, Topa), ale wszystko głównie dla wielbicieli II Wojny Światowej w kinie, inaczej możecie nie docenić.

MOJE CÓRKI KROWY reż. Kinga Dębska – film uroczy, słodko-gorzki. Rewelacyjnie zagrany (Dziędziel, Kulesza, inny Dorociński oraz Muskała). „Moim marzeniem jest takie skonstruowanie filmu, żeby widz na zmianę śmiał się i płakał, ale żeby wyszedł z kina zbudowany, a nie podłamany.” – powiedziała reżyserka. Tak on właśnie działa, oswaja nas z problemami, relacjami międzyludzkimi i skłania do refleksji. Zdecydowanie TAK! Publiczność, jak i dziennikarze wyrazili swoje opinie: Nagroda Dziennikarzy oraz (podana oficjalnie dopiero dzisiaj 21.09) Nagroda Publiczności. Szanowne jury ten film kompletnie zignorowało, co jest dla mnie po porostu niezrozumiałe! Oceńcie sami od 15 stycznia 2016 w kinach. Koniecznie!

NOC WALPURGI reż. Marcin Bortkiewicz – mój (czarno-biały) faworyt! Wyczekiwany i wielki przegrany…Pokochałam ten film, pokochałam całą ekipę (bardzo zgraną i słusznie dumną z tego filmu!). ROLA ŻYCIA Pani Małgosi Zajączkowskiej! Aktorki czekają latami na taka rolę (niektóre się nie doczekują), to była kreacja, przez duże K - i to była nagroda za pierwszoplanową główną rolę kobiecą! Genialny, młody debiutant Philippe Tłokiński - to on powinien zgarnąć nagrodę za debiut…(zapamiętać, więc to imię i nazwisko i śledzić poczynania!). Cóż oni stworzyli za duet! Chapeau Bas! Z resztą ten film, to całość: zdjęcia, muzyka, scenariusz, pomysł, pasja, temat, inspiracje i odniesienia (Tomasz Mann) …Piękne od początku do końca, choć zmienia się z każdą minutą! Nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem pominięcia tego filmu w nagrodach…Marcin Bortkiewicz to genialny człowiek z niesamowitą pasją (którą zaraża i przekonuje) oraz warsztatem, a przy tym skromny…Najdłużej oklaskiwany film na festiwalu „Złoty Klakier Radia Gdańsk” (sama stałam i klaskałam do końca, ze łzami w oczach - bomba emocjonalna, która musiała we mnie ostygnąć) i doceniony również przez Jury Młodych, jako najlepszy film…widocznie dla nas nie jest istotne, kto to wyprodukował i jak!? W kinach od 25 września. Ja pójdę jeszcze raz!

NOWY ŚWIAT reż. Elżbieta Benkowska, Łukasz Ostalski, Michał Wawrzecki – nie widziałam z wyboru. Tematyka nie przekonała do nagięcia grafiku. Bez echa przeszło, więc słuszna decyzja. 

OBCE NIEBO reż. Dariusz Gajewski – szkoda Topy, ale rozumiem, że chciał spróbować. Nie rozumiem nagrody dla Grochowskiej, bo to wcale nie była jej wybitnie dobra rola (trudno jej się ogólnie czepiać, bo jest dobrą aktorką, ale tutaj bez rewelacji). Znowu Szwecja i jej klimat. Ale tym razem tylko dla matek z dziećmi, na emigracji. 

PANIE DULSKIE reż. Filip Bajon – nie miałam okazji, bo czas nie pozwolił, chociaż chciałam. Opinie słyszałam różne, bez tragedii jednak, więc ogólnie dobrze. Ciekawa obsada. Lubię Bajona, więc do kina pójdę 2 października, (w oczekiwaniu na jego najnowszy film, który właśnie kręci). 

ZIARNO PRAWDY reż. Borys Lankosz – hit kinowy i książkowy. Nie ma sensu pisać. Większość albo widziała, albo czytała. Na festiwalu bez echa.

ŻYĆ NIE UMIERAĆ reż. Maciej Migas – inspirowane historią Tadeusza Szymkowa, scenariusz Harasimowicza, ale nie wyszło i faktycznie szkoda Kota. W kinach już było, więc kto chciał, to oglądał.

Dla mnie był to bardziej konkurs kreacji aktorskich, nie tyle, co filmów, ponieważ one same się nie potrafiłyby obronić, w większości przypadków… Powtórzę tylko dwa tytuły pominięte w nagrodach głównych, które warto zobaczyć: NOC WALPURGI i MOJE CÓRKI KROWY.

Poza w/w sekcjami konkursowymi, było mnóstwo równoległych wydarzeń towarzyszących: pokazy specjalne, promocje książek, warsztaty, konferencje, panele, fora, kino plenerowe, koncerty, wernisaże itp. Naprawdę nie było czasu wszystkiego zobaczyć, doświadczyć, czego bardzo żałuję, ale na nadmiar nie można narzekać. W tym przypadku od przybytku głowa nie boli, jeśli tylko czas pozwoli.

Podsumowując, był to ciekawy, różnorodny i (pod kątem organizacyjnym) udany festiwal. Niestety Konkurs Główny był przedobrzony, było tego po prostu za dużo, i niektóre nazwiska spokojnie mogły się tam nie znaleźć, a i tak zaistniałyby w pokazach specjalnych, a potem w kinach (ale to oczywiście moje zdanie).

Werdykt jury widocznie miał mocne podstawy i powody… no i co z tego, że ludzie myślą, mówią i czują inaczej? Oni mają iść do kina, a nie komentować i się wymądrzać…

A tak na przyszłość, powyższy cytat Janusza Majewskiego powinien dotrzeć do wszystkich twórców na tym festiwalu, szczególnie do tych bardzo młodych (KMK/KFFK), bo nas i siebie zamęczą kiedyś… Niepotrzebnie. Tym bardziej, że na tym festiwalu pokazano, iż można o ciężkich tematach opowiedzieć lekko.

Na koniec taka dodatkowa refleksja… Od lat ten festiwal (a raczej jego forma) ucieka od ludzi, czyi zwykłych widzów. W tym roku zamknął się już totalnie w „trójkącie bermudzkim”: Teatr Muzyczny, Hotel Mercure Gdynia i nowo otwarte (bardzo ładne i potrzebne) Gdyńskie Centrum Filmowe. Multikino było już zwykłym kinem z projekcjami (z naprawdę paroma wyjątkami), a spotkania z twórcami (niestety w większości) dla wybranych – a jak wiemy, z tymi różnie bywa…Wielka szkoda, że twórcy i odtwórcy odwracają się od nas, zwykłych miłośników filmu, którzy przecież do kin chodzą, nabijają kasę i oglądalność i bez nich nie byłoby sensu kręcić, bo dla kogo? I nie mówię tu o łowcach fotek i autografów (bo ci powinni być zadowoleni biegając całymi dniami po chodnikach i trawnikach wspomnianego już trójkąta), tylko o świadomych widzach, hobbystach, pasjonatach, którzy lubią dyskutować, pytać i poznawać…

Tym bardziej się cieszę, że w tym roku zainwestowałam w akredytacje (tak, nie jest darmowa) i byłam jedną z „uprzywilejowanych” i zaakceptowanych (chociaż wolałabym się z tą grupą do końca nie utożsamiać, poza wspólną plakietką na szyi). Ale za to wielkie dzięki składam raz jeszcze: Danielowi Stopie – bez niego by mnie tam w takiej roli nie było, oraz Annie Wróblewskiej – która cudownie to wszystko ogarniała (szczególnie w bardzo ciężkim i smutnym ostatnim dniu), i mimo nawału pracy oraz mojego „dziewiczego” nieogarnięcia w tym temacie, nie dała mi odczuć, że ja nie TVN tylko „jakieś” TBK. Za to miała morze cierpliwości i przychylności dla każdego, po równo. Nie wiem jak można było mieć do niej o cokolwiek pretensje, a byli i tacy „pismacy”.

Do zobaczenia za rok! Kto wie, w jakiej formie, czas pokaże… [d]