sobota, 26 września 2015

Ostatnio raczej mało uważnie śledziłem doniesienia prasowe, scenę indie i losy moich wciąż-jeszcze-idoli. I nagle stało się TO. The Libertines wrócili. Umarli książęta, niech żyją... królowie? Nie, jeszcze nie teraz.
Według niektórych najbardziej przeceniany band ubiegłego dziesięciolecia - jeden słaby album i jeden album przeciętny. Mieli zabójcze melodie, ale któż ich ówcześnie nie miał? W tle problemy z dragami, ale w porównaniu z Amy Winehouse to wszystko była jakaś dziecinada, małe piwo, khem, małe wino. Byli blisko z fanami, lecz były to takie czasy - niemal każdy zespół na Wyspach tak wtedy działał.
Peter był nieprzystosowany, ale miał intuicję do ładnych melodii i zabaw z językiem - potrafił wywrócić niejedną frazę do góry nogami, by nadać jej nową jakość, świeżość ponownie przywrócić jej.
Carl był cholernie pracowity, uporządkowany, ale, jak pokazały albumy 'solowe', brak mu było 'jaj' - niby niewiele, ale robiło to wielką różnicę.
Cała reszta zespołu robiła tylko za tło, smutne, ale prawdziwe.
Cały kult zrodził się z tarć pomiędzy dwójką gitarzystów/wokalistów i z dramatycznych nieraz relacji z życia prywatnego - duże uproszczenie, ale w gruncie rzeczy prawdziwe. Wszystko to podlane bardzo przyzwoitymi dźwiękami i publicznym praniem brudów.
Obecny powrót karmi się dokładnie tym samym. Pete i Carl wywlekają na wierzch głęboko dotąd ukryte żale i prywatne historie (ok, kogo oszukujemy - nie aż tak głęboko, skoro przez kilka lat żyła nimi brytyjska, i nie tylko, prasa), łącząc to z chodnikową (choć aspirującą) poezją i miłymi dla ucha melodiami.
Mimo iż dostrzegam już rysy na wizerunku moich niedawnych idoli, to mam jednak wrażenie, że są w stanie wykrzesać z siebie całkiem sporo, wystarczająco dużo, by znowu przyciągnąć do siebie nie tylko starych fanów, ale również nowe pokolenia.
Kolejny raz nie jest to album, który można uznać za wiekopomne dokonanie, w skali do 10 zaledwie jakieś 7.4, ale sądzę, że będzie to znowu zbiór nagrań, do których wrócę, trochę dziwiąc się samemu sobie, bo przecież są lepsze, ale, cholera, jest coś w tej muzyce.
dzień dobry?
[b]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz