Wstałem o świcie sprawiedliwości i tak się zastanawiam nad tym, co upichcił dla nas Zack Snyder. Batman v Superman: Dawn of Justice najbardziej kojarzy mi się z operą, gdzie do monumentalnej muzyki padają podniosłe słowa i znaczące gesty. Choć to bardzo ładne widowisko, za jego maską nic się nie kryje. Nie jest to psychologiczny realizm Nolana, nie jest to szaleństwo wyobraźni Burtona. Chyba najbliżej do rozrzutnej kampowości Schumachera, tylko w lepszym guście i z większym rozmachem, ale minus poczucie humoru.
Przy całym ferworze akcji, akcji i AKCJI, muszę zgodzić się z moją Narzeczoną, która po seansie podsumowała, że najładniejsze były łąki. Więcej łąk, panie Snyder.
PS. Nie, Narzeczona nie wstydziła się za moje skarpetki.
PS 2. Tak, nie omieszkała nazwać mnie dzieckiem.
Wybieracie się do kina?
[m]