Film opowiada
nam o zakochanych w sobie bez pamięci artystach, których osią życia jest
muzyka. Ona śpiewa, on jej gra. Czy może być piękniej? Autor pokazuje nam pełen
obraz tego skomplikowanego uczucia. Jasne światło padające na lirykę miłości
pokazuje toksyczny cień, który jednocześnie przypomina, że wszystko ma dwie
strony. Istotnym dodatkiem do historii tych dwojga jest sytuacja polityczna lat
50–60 i jej tytułowa wręcz niska temperatura. Widzimy ją zarówno jako
przeszkodę do wspólnego życia głównych romantyków filmu, jak i Polaków w ogóle.
Oglądając ten film nasłuchamy się wielu utworów z ludowego repertuaru Polski i
uroczego jazzu. Doświadczymy również kilku klasycznie „polskich” momentów
filmowych. Przeciągana refleksja, proste zapisy rzeczywistości czy zwykła nuda
to filary nieudanej polskiej kinematografii, które wkradały się do filmu niczym
zapomniane ciocie na wesele (bo tak wypada). Ostatecznie uważam, że świetne
kreacje czworga głównych aktorów, niestandardowa technika robienia filmu i
chwytająca za serce muzyka powinny przyciągać do kina tłumy widzów głodnych
porządnej kinematografii. Autor Zimnej Wojny potrafił zbalansować wschodnią
nudę kina i zachodni gorąc storytellingu
dając chociażby Polakom powód do dumy z własnych wartości.
[ms]