Mam za sobą właśnie projekcję filmu "Pod Mocnym Aniołem".
W Newsweeku z 7 stycznia bieżącego roku, Jerzy Pilch określił go mianem filmu wybitnego, co samo w sobie jest juz ogromną zachętą, bo w końcu jak często zdarza się, że autor powieści nie tylko nie ma pretensji do autora ekranizacji, ale wręcz jego interpretację pochwala? Pilch dodaje również, że treść odarta z całej tej wytwornej frazy, z języka, za pomocą którego można utrzymywać złudzenie, że może nie jest aż tak źle, po przeniesieniu na ekran powala na kolana. Momentami miałem wrażenie, że wraz z wszystkimi bohaterami klęczę, leżę lub przedzieram się przez resztki w rynsztoku.
Świetny Więckiewicz, napędza cały film, ale uczciwie trzeba przyznać, że bez całej reszty towarzyszących mu aktorów, to chyba nie byłoby to samo - dla mnie, jak zwykle, Jakubik zasługuje na wyróżnienie - a momenty kiedy śpiewa fragmenty utworu legendarnej polskiej kapeli zimnofalowej podczas prowadzenia ciężarówki, dodają do filmu kolejny wymiar.
Największy minus całości? Widownia. Okazuje się, że dla wielu osób był to film o gościu, który chla za dużo i w związku z tym zdarza mu się porzygać, co oczywiście jest powodem do śmiechu. Mało tego, śmiechy odzywały się nawet podczas sceny, kiedy jedna z bohaterek została przez swojego partnera zgwałcona - warto może dodać, że 90% publiczności stanowili ludzie dorośli, przynajmniej według metryki.
Do filmu dodałbym jedną, krótką scenę. Jerzy, pijany jak świnia, siedzi w knajpie Pod Mocnym Aniołem, do której to wchodzi MŚ, trzeźwy jak świnia. I idą na kawę... [b]
#pilch #smarzowski #pdmocnymaniołem #świetlicki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz