niedziela, 23 lutego 2014

Ragnarök subiektywnie

Na Ukrainie chyba już o tym wiedzą – Ragnarök nadchodzi. Tak twierdzą eksperci. Nie pozostaje więc nic innego jak carpe diem i parte noctem. Przygotowując naszą flotę butelek tu w TBK, zastanawiałem się czym ten koniec świata może nas jeszcze zaskoczyć po tych wszystkich razach, kiedy widzieliśmy go na ekranie. Chyba może już jedynie zawieźć brakiem wybuchów, rozstępującej się ziemi, zlodowacenia, powodzi czy kosmitów. Sam Roland Emmerich przygotował nas na apokalipsę porządniej niż scenariusze swoich filmów. A przecież Ragnarök, jak każdy porządny koniec, jest też początkiem nowego. Dlatego też poszukajmy wśród filmowych końców świata – tego porządnego, nowego.

Na pierwszy ogień – „Zagłada” („Right at your door”), czyli przeciwieństwo Emmerichowego kataklizmu w „2012” czy „Dniu Niepodległości”. Nieznane zagrożenie pozostaje na zewnątrz domu, gdzie jesteśmy zamknięci z bohaterami, którzy wiedzą tyle, co widz, czyli po prostu to, co mówią w telewizji. Razem z bohaterami wiemy też, że rządowi nie ma co ufać i szybko się w tym, zresztą, utwierdzamy. Dobre półtorej godziny paranoi, strachu, nieufności i walki o przetrwanie, jakiej nie znajdziemy w blockbusterze, a końcowe minuty to już nerwów szarpanie. Dowód, że nie trzeba milionów, żeby miliony nastraszyć.



Końcem świata nie trzeba koniecznie straszyć, można nim malować piękne obrazy. „Melancholia” von Triera to smutny film o stanie permanentnej depresji, której druga osoba nie złagodzi, a od której uwolnić może zagłada. Pierwszym planem w tej apokalipsie jest wesele w pięknej posiadłości, bohaterem zbiorowym jest rodzina z problemami, a pierwsze skrzypce gra panna młoda, która zdradza pana młodego już w noc poślubną, oraz jej dobra siostra, która próbuje sprowadzić nowo poślubioną na właściwe tory. W tle mamy niebo wypełnione gwiazdami oraz tą jedną, czerwoną, która jest planetą o adekwatnej nazwie Melancholia i która ma zderzyć się z Ziemią. Obserwujemy rozpad małżeństwa, rozpad więzi międzyludzkich, rozpad przyrody, świata. „Melancholia” to trudny koniec świata do zgryzienia, ale na pewno będziemy podziwiać go z lekkim dreszczem na plecach na myśl, że coś tak smutnego może być tak urokliwie piękne. 


Co jeszcze może nas zaskoczyć w apokalipsie? Na pewno nie zombie. Był jednak czas, kiedy żywe trupy zaskakiwały i wtedy właśnie, w 1978, Romero zrobił swoje najbardziej kompletne dzieło w temacie, czyli „Świt Żywych Trupów”. W obliczu apokalipsy, bohaterowie znajdują bezpieczną przystań w centrum handlowym – trafne i zabawne. Gdzie lepiej o takie rozwiązanie niż w USA? Już w 1955 roku amerykański ekonomista z pełną powagą przekonywał przecież: „Nasza ogromnie produktywna gospodarka wymaga, abyśmy z konsumpcji uczynili nasz styl życia”. Romero z konsumpcji uczynił zarówno styl życia, jak i nieżycia. Kiedy ocaleni robią swoje królestwo w hipermarkecie i bawią się wspaniale, zombie bez celu snują się korytarzami, wpadają jeden na drugiego, na półki sklepowe, tłoczą się przy ruchomych schodach – po prostu kolejny dzień w centrum handlowym. 
- Dlaczego oni tu przychodzą?  
- Instynkt. To było ważne miejsce w ich życiu – rozważają nasi bohaterowie między ketchupami i proszkami do prania. Horror zmienia się często w satyrę, ale nadal pozostaje straszny. A zaskoczeniem w tym końcu świata jest to, że remake Zacka Snydera z 2005 kroczy równo obok oryginału, niczym zombiak obok zombiaka.


It’s the end of the world as we know it – mógłby zaśpiewać bohater filmu “Idiokracja”. Przesypia 500 lat i, podobnie jak Fry z „Futuramy”, zastaje przyszłość całkiem inną niż sobie wyobrażał. Mike Judge, twórca Beavisa i Buttheada, pokazał dystopijną wersję Ameryki przyszłości, która nie tyle różni się od dzisiejszej, co jest jej wersją razy n. Głupota, ignorancja i nieodpowiedzialność to już nie tylko cechy tych Amerykanów, z których inni Amerykanie robią sobie żarty, ale jedyna słuszna opcja. Siedzenie przed telewizorem już dosłownie bez ruszania się gdziekolwiek, nawet do toalety, jeszcze faster fast food, nawadnianie pól Gatorade’em… A w tej rzeczywistości musi odnaleźć się zwykły szary Luke Wilson, który ze swoim przeciętnym IQ wojskowego bibliotekarza (!) z początku zostaje wyrzutkiem, a później jego wyjątkowa inteligencja (lub po prostu umiarkowany zdrowy rozsądek) powoduje, że dostaje zadanie naprawienia podupadłej gospodarki krajowej. „Idiokracja” to mocna satyra, która nie przebiera w środkach, ale za to ma duże pole do popisu. Gęsto tu od żartów, nawiązań i mrugnięć okiem, a Judge na szczęście nie patyczkuje się z polityczną poprawnością. Nie patyczkuje się w zasadzie z niczym i nikim – Oscary zgarnia film pod tytułem „Ass” pokazujący przez 90 minut to, co ma w tytule przy akompaniamencie ścieżki dźwiękowej, które ta część ciała wydaje; z kolei jeden ze sponsorów filmu (nie „Ass”, a „Idiokracji”), Starbucks, zostaje przedstawiony jako miły lokal, gdzie zamiast kawy, na ożywienie można dostać handjob. Śmiejąc się z głupoty i ignorancji, pamiętajmy jednak, że w TV już niedługo nowy odcinek „Warsaw Shore”, a śmiech może zatrzymać się gdzieś w gardle. 


Śmiać możemy się za to bez zobowiązań w najnowszym z zestawienia „To już jest koniec”. Tym razem dostajemy koniec świata, ten rodzaj z rozstępującą się ziemią, wśród hollywoodzkich gwiazd. Apokalipsa przerywa domówkę u Jamesa Franco, a jego sławni i rozpuszczeni koledzy i koleżanki muszą sobie pierwszy raz radzić z prawdziwym zagrożeniem. A zważywszy na to, że to aktorzy, jak inaczej patrzeć na ten kataklizm, niż przez pryzmat kina? W filmie Setha Rogena i Evana Goldberga dostajemy zgryźliwą autoparodię życia gwiazd, które w swoich bańkach, gdzieś na malowniczych wzgórzach Los Angeles, izolują się od rzeczywistości. Pięknie wygrane są choćby zabawy z wizerunkami Michaela Cera, Emmy Watson czy Channinga Tatum. Mniejsza już nawet o zgryźliwości – „To już jest koniec” jest cholernie i wulgarnie śmieszne, a życie pośmiertne pokazane w filmie trzeba zobaczyć na własne oczy – sprawia, że chcę uwierzyć.

 


Śmiejąc się apokalipsie w ognistą twarz, zakończmy już ten koniec świata. Znowu wygraliśmy i możemy w spokoju czekać na kolejny. 



[m]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz