sobota, 8 marca 2014

W KINACH
Kiedyś robiło się więcej filmów na pokładzie samolotu. Dobra to była tradycja, jest to przecież lokacja dająca od razu jest +2 dla akcji/thrillera/horroru – „Air Force One”, „Krytyczna decyzja”, „Con Air – Lot skazańców”, „Red Eye”. Ciekawe, że nie przychodzi mi na myśl komedia romantyczna ani melodramat w samolocie…
Dramatem na pewno nie jest „Non-stop”, mimo że Liam Neeson na pewno aktorem dramatycznym jest. A może lepsze słowo to „był”, gdyż w ciągu ostatnich kilku lat Neeson stał się nowym Seagalem. Zmiana to wcale nie na gorsze, bo kawał z niego skurwiela o gołębim sercu i zachrypłym głosie, a do tego dobrze gra. „Uprowadzona”, „Tożsamość”, a teraz „Non-stop”, gdzie Neeson ma odznakę, broń i problem z alkoholem, jak każdy szanowany twardziel. W lecącym samolocie musi znaleźć tego Złego, który przez smsy grozi zabiciem pasażerów, jeśli nie dostanie 150 milionów. Tylko dlaczego Neeson tak późno wpada na pomysł, żeby zadzwonić pod numer złoczyńcy? Nic to. Film ogląda się całkiem dobrze, a to dzięki: 1) znanemu i lubianemu pomysłowi Agathy Christie opakowanemu w metalowe pudło wysoko nad ziemią; 2) zadręczonemu twardzielowi Neesonowi; 3) pomysłowym zdjęciom. Logika czasami odmawia posłuszeństwa, ale zabawa w typowanie Złoczyńcy jest na poziomie. Tym fajniejsze jest to, że twórcom udaje się postawić widza w perspektywie zdezorientowanego pasażera – z czasem zaczynamy wątpić w stan psychiczny głównego bohatera i w jego dobre chęci. Idąc dalej tą ścieżką, twórcy starają się za bardzo skomplikować oldschoolowe kino akcji, ale kończą gatunkowo. Jeśli to coś złego, to polecam przycisk „Stop”. Jeśli to nie problem, wtedy „Non-stop” spisze się przyzwoicie podczas maratonu kina jednorazowej akcji z Liamem Neesonem.
[m]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz