Złe filmy zapodaję, czemu więc nie ma polskich? – ktoś na sali rzucił. Łatwo wyśmiewać się z polskich filmów, okazji jest ku temu mnóstwo. Mamy swoich Uwe Bollów, Adamów Sandlerów i Andrzeja Wajdę. Ale Olaf Lubaszenko urósł nam na drugiego Jarka Żamojdę, a patrząc na niego, to może nawet go zjadł. Dobrym aktorem był, wyreżyserował dobry „Sztos” i świeże „Chłopaki nie płaczą”, a później najadł się tym wszystkim i była już tylko totalna biegunka. „Poranek kojota” to „Chłopaki nie płaczą” przepuszczone przez rurę kanalizacyjną, a ci sami aktorzy robią te same miny do innych tekstów. „E=mc2” ma więcej polotu i Pazury, ale jest po prostu nudny. Dalej była niemodna od pół wieku komedia „Złoty środek” i żenująca broda Anny Przybylskiej, która mówi wszystko. A na koniec – ostatnia deska ratunku, „Sztos 2”, czyli deska klozetowa skąpana w sztucznych kolorach i wypełniona sztucznymi bluzgami. Na bogato.
Na szczęście od 2011 były już tylko e-papierosy.
Niestety pojawił się Patryk Vega. Ale o tym już innym razem.[m]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz