piątek, 31 października 2014

TBKprops!

Na pewno nie jestem z tym jedyny, więc powiem to: czasem boję się kobiet. Po obejrzeniu Gone Girl Davida Finchera czułem się malu-malu-maluczki i odczułem nawet lekką paranoję. Podpisuję się pod tym niebezpiecznie dobrym filmem każdą częścią ciała, ale przy tym ostrzegam, że Zaginiona dziewczyna jest jak kryptonit, jak Genesis dla ekipy Star Trek, jak Arka Przymierza czy jak ten jeden pierścień, by rządzić wszystkimi – w niepowołanych rękach może narobić dużo problemów. W tym wypadku – w rękach kobiet.
David Fincher kwituje swój nowy film jako zagrożenie dla małżeństw, podczas gdy Ben Affleck określa „Zaginioną dziewczynę” jako dobry wybór na randkę. Obaj panowie mają rację, bo film zmusza do myślenia. Jednak niektórym przemyślenia te mogą się nie podobać – po seansie, na którym byłem, facet, siedzący przede mną razem ze swoją drugą połową, rzucił: a mogliśmy iść na film z Bradem Pittem. Kobieta nie podzielała niestety jego opinii, co dla mnie jeszcze dołożyło do mocnego wydźwięku filmu. Niektóre sprawy można przemilczeć albo można o nich porozmawiać i wyciągnąć wnioski, ale nie bardzo można od nich uciec.
„Zaginiona dziewczyna” to kawał mocnego kina, które wciąga i nie puszcza do końca, a jeszcze leje po twarzy. Nie ma tu fincherowskich trików wizualnych charaterystycznych dla „Podziemnego kręgu” czy „Azylu”, nie ma epatowania mrocznymi i ścinającymi białko sceneriami i rekwizytami a’la „Siedem”. Co jest – nie będę mówił, bo pokusa spoilerów jest zbyt duża. Dużo mroku kryje się w tej historii, choć nie widać go na pierwszy rzut oka, a można nawet pomyśleć, że wszystko gładko zmierza w wiadomym kierunku. Obsada, na czele z Affleckiem i Pike, prowadzi nas za rękę tam, gdzie Fincher chce – właśnie tam, gdzie niektórzy mogą nie chcieć się znaleźć. Dobrze znaleźć takie miejsce w kinie.
W każdym razie, TBKprops! i jak znajdziecie czas między zniczami - naprawdę warto obejrzeć. Tylko drogie panie, nie wykorzystujcie post-filmowej świadomości na nas.
[m]

sobota, 25 października 2014

#Cycat, znaczy się #Cytat na dziś

Ostatnio raczyliśmy Was cycatymi... znaczy się cytatami z Tylera Durdena z Fight Club. Tym, którzy zgadli, bijemy brawo tu w TBK headquarters. A dla wszystkich jeszcze jeden i jeszcze raz brought to you by PowerScripts.

A już niedługo kolejna seria. Behold.

TBK crew



Geograficznie w tym kraju, czasowo nie tak dawno temu, mentalnie w galaktyce odległej o kilka milionów lat świetlnych, były sobie, chyba w każdym mieście, lokale szumnie nazywane salonami gier. 

Nie jakieś tam gówniane speluny, gdzie można przy tanim browarze przepuścić kilka stówek bezmyślnie pociągając za wajchę jednorękiego bandyty. Nie. Chodzi mi o Salony Gier.

Automaty i flippery. Przy każdym automacie stał co najmniej jeden cwaniak, co to, zupełnie za darmo, był gotów dla nas przejść trudniejszy fragment gry. Rzadko mu się to udawało, ale wina jednoznacznie leżała po stronie wadliwej maszyny, nigdy cwaniaka.

Żeton, za który dostawało się zazwyczaj trzy 'życia' w grze, kosztował niby grosze, ale na nadmiar kasy nikt nie cierpiał więc osobnicy kupujący kilka żetonów uważani byli za burżuazję czyli frajerów, z którymi można się zakumplować, żeby popykać za darmoszkę.

Krążyły też legendy o żetonach na sznurku, obrabianiu starych monet, tak aby maszyna uznała je za żeton, o gościach, którzy wiedzieli jaką kombinację klawiszy wklepać, żeby grać za darmo. Właściwie to żadne legendy, to czysta prawda, bo przecież brat kumpla widział na własne oczy...

W gralni, do której swego czasu często po szkole zaglądałem obecnie mieści się sklep rybny - w sumie cuchnie, jak za dawnych lat, ale to już nie to.

Na koncercie Komet, chyba ze 3 lata temu, wydostawszy się spod sceny, co by nieco odpocząć po niezgorszym pogo, kiedy już grany był kawałek, którego posłuchać można poniżej, podsłuchałem następujący fragment dialogu:
-Ej, co to są te flippery?
-No, kurwa, nie wiem.

To chyba wtedy ostatecznie zrozumiałem, że nie należę już do młodzieży. Niby przykre, ale od tego dnia bezkarnie mogłem już używać sformułowania "Za moich czasów...", a to jest bezcenne. [b]

PS Zgadnijcie kto po wspomnianym koncercie zakosił setlistę ze sceny ;)


środa, 22 października 2014

Lubimy #oldschool, bo jesteśmy fajni. Albo odwrotnie. W każdym razie – zabawki, a konkretnie figurki dziś nam na myśli. Kawałek plastiku czy innego tworzywa, który kupujemy i stawiamy na półce, aby było widać, musi oznaczać uwielbienie dla tego czy innego filmu, serialu bądź postaci. Idąc tym tropem, postawiłbym na półce swoją figurkę, ale takich ładnych jeszcze nie produkują (ironia/autopromocja).
Tymczasem brytyjska firma o jedynym w swoim rodzaju image’u i nazwie, Large Evil Corporation, wyprodukowała serię filmowych postaci specjalnie na Halloween i jest tak bardzo cool! Każdą jedną postawiłbym na półce. Jest Carrie, są bliźniaczki z Lśnienia, jest uśmiechnięty Freddy Krueger, Alex z Mechanicznej pomarańczy, nawet czerwony karzeł z Nie oglądaj się teraz. A tańczący Christopher Walken (!) tylko pozornie odstaje od towarzystwa, bo jak sami twórcy przyznają, „he can be a bit scary, right?”. Wszystko można podziwiać TUTAJ
Kolekcja warta świeczki, a firma warta zapamiętania - nie tylko dzięki figurkom, bo sposób na siebie też mają przedni. Obejrzyjcie tę reklamę, a zrozumiecie. Bądź nie.
http://vimeo.com/84947482
[m]


piątek, 17 października 2014

Bunt w Hollywood. A podnieśli go czterej panowie: Paul Schrader, scenarzysta “Taksówkarza”, Nicolas Winding Refn, twórca “Drive”, Anton Yelchin, kojarzony jako tako z nowych “Star Treków” i Nicolas Cage, znany głównie z bycia Nicolasem Cage’em. Do kin wchodzi wkrótce nowy film tego pierwszego, thriller/dramat „Dying of the light” o agencie CIA z postępującą demencją. Schrader napisał go i wyreżyserował, tyle że studio Lionsgate nie dopuściło go do montażu i złożyło własną wersję. Niestety, kontrakt zakazuje twórcom wypowiadania się negatywnie o filmie, co doprowadziło do tego oryginalnego bojkotu.

Schrader, Refn, Cage i Yelchin stworzyli plakat, na którym prezentują koszulki z treścią pechowej klauzuli. To ma uświadomić widzów, że odcinają się od projektu i odradzają wycieczkę do kina.
Tytuł „Dying of the Light” zgrabnie tę sytuację podsumowuje, tym bardziej, że Schrader zrobił swojego czasu film pt. „Light of Day”.


Producenci za oceanem muszą Schradera albo nie lubić, albo bać się tego, co chce powiedzieć, gdyż jest to drugi taki przypadek. W 2004 realizował prequel „Egzorcysty” zatytułowany „Dominion”, ale studio Morgan Creek Productions odebrało mu kontrolę i przekazało film Renny’emu Harlinowi, który dokręcił własne sceny i tak powstał źle przyjęty „Egzorcysta: Początek” z Izabellą Scorupco.


Drugi raz Schrader nie odpuścił i tym razem bunt poszedł w media. Czterej amigos na plakacie widać obok, a zwiastun filmu leży tu:


środa, 8 października 2014

Cycaty / PowerScripts



Cycat na dziś, na jutro i na każdy kolejny dzień. Który wielki fikcyjny człowiek wypluł to z siebie?

Dzięki, PowerScripts (https://www.facebook.com/powerscripts)! Wbijajcie i oglądajcie, bo warto.
[m]