Roman Gutek w wywiadzie sprzed kilku lat, chyba dla miesięcznika Machina (tak mi się wydaje, ale nie postawię żadnej swej kończyny w tym zakładzie), powiedział coś w stylu (przytaczam z pamięci) - w pewnym momencie pojawi się ktoś taki w polskiej kinematografii, kto zrobi film za 5zł i rozpocznie rewolucję w naszym kinie. Nie jestem na 100% przekonany, że owa rewolucja właśnie się zaczęła, ale może to być chociażby ten pierwszy kamień, który rozpoczyna całą lawinę.
Kamieniem tym jest oczywiście Jutrzenka Otrzewna, której zapowiedź możecie raz jeszcze zobaczyć poniżej.
Zacznijmy od budżetu - nie było to 5zł, bo jak przyznaje sam reżyser, możliwe, że wydał około tysiąca złotych. Dużo? Mało? Jak na 4 lata tworzenia, to chyba jest to kwota niezauważalna - śmieszna wręcz. No chyba, że policzymy włożoną pracę - wtedy nagle robi się to film za kwotę znacznie większą.
Animacje w filmie nie przynoszą wstydu - już samo to powinno być rekomendacją w kontekście pochodzenia filmu owego, ale pójdę dalej - rzeczone animacje nadają charakteru, ładnie współgrają z całą resztą i wciągają widza w głąb króliczej nory.
No właśnie - fabuła. Wszystko to, co widzimy na ekranie, napędza naszą ciekawość - poczułem to charakterystyczne uczucie, kiedy to siedzimy jak na szpilkach, czekając na rozwiązanie zaistniałej sytuacji. Zamierzone, lub też nie, nawiązanie do Matrixa podnosi tylko ciśnienie.
I wreszcie czas na moje osobiste wrażenia - bo mogę, przecież zresztą chyba o to chodzi.
Film kojarzy mi się z opowiadaniami Murakamiego - z codziennych zdarzeń, niby zwyczajnych, tworzy nową rzeczywistość, rzeczywistość wyczuwaną tylko przez osobę będącą w centrum zdarzeń, wyczuwaną tylko podskórnie, mimo braku dowodów na istnienie wspomnianej rzeczywistości płynącej obok tej dostępnej dla wszystkich.
Kilka kroków do przodu jeszcze - trailer zaostrza apetyt na tę krótką formę, krótka forma zaś aż prosi się o rozwinięcie - potencjał jest naprawdę duży, aż szkoda byłoby zamknąć to w tych kilku(nastu) minutach - to zupełnie nie fair wobec zarówno nakreślonych już postaci, jak i odbiorców.
Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że mój odbiór pokryje się z gustami/ocenami jury i publiczności na festiwalach, na których film będzie można zobaczyć.
Co jeśli tak się nie stanie? Cóż - dzień jak co dzień - marnujemy rodzime talenty, zachwycając się niezależnym kinem z Armenii. Sensu to nie ma, ale nadal można grać znaną od dawna melodię - że w polskim kinie, to, panie, nuda, nic się nie dzieje. [b]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz