Bez zbędnego przedłużania zacznę, bo już jesteśmy 10 dni w nowy rok, a 2014 prosi się, żeby go ładnie zamknąć, wstążeczką przewiązać i odłożyć na półkę. W kolejności niezobowiązującej:
Strażnicy galaktyki / Guardians of the Galaxy
Wśród wielu tegorocznych
mało udanych i przekombinowanych blockbusterów to właśnie „Strażnicy galaktyki”
wzlatują na wysokości porządnej rozrywki. Film oczarował mnie swoją duszą.
Wizualnie jest super, ale co tam ilość efektów na metr taśmy – to
niezwalniająca akcja i sympatyczne, bardzo ludzkie postaci trzymają film na wysokim
poziomie. Najdrobniejsze szczegóły potrafią rozśmieszyć, czarny charakter jest
tak bezwzględny, że nie ma przebacz, drugi plan jest dopieszczony, a muzyka
sprawia, że noga podryguje i chce się tańczyć w kinie razem z Quillem. Kino
nowej przygody świeżutkie jak nigdy. „Strażników galaktyki” najlepiej jest porównać
do kumpla, z którym idę na piwo, aby się pośmiać, ale przy tym mogę porozmawiać
całkiem sensownie i poważnie, a nawet i serce otworzyć. Dlatego kiedy
Transformersom już dawno siadły baterie, Żółwie Ninja nie są takie jak kiedyś,
a Spider-Man zmaga się z niepotrzebnym rebootem, niedopasowana piątka
strażników galaktyki ratuje kino rozrywkowe niczym zeszłoroczny „Pacific Rim”.
Duży plus leci
też do ścieżki dźwiękowej filmu – z obrazem czy bez, chce się do niej wracać. A
właściwą jej formą jest oczywiście kaseta podpisana markerem.
Serial po prostu zaraźliwy. Jeden sezon wystarczył, żeby dołączyć do czołówki seriali ostatnich lat, zaraz obok „Breaking Bad”. Obsada rewelacyjna z McConaughey’em, zmienionym już na zawsze, na czele – pisano już o tym wszystko i wszędzie. Magicznie-depresyjny klimat opowieści nie pochłonął mnie na tak długo od czasu „Twin Peaks”, bo oprócz tego, że historia jest tu piekielnie wciągająca, to atmosferą ten tytuł wygrywa nad innymi. A po finale zostaje sztuczne podtrzymanie życia serii świetną ścieżką dźwiękową. Zwyczajnie drzwi do mrocznego wymiaru, w którym jest niespodziewanie wygodnie i przyjemnie.
Babadook
Trzeba
powiedzieć, że 2014 w horrory obfitował i nawet były wśród nich dobre straszaki
i obfite dreszcze, jak choćby „Oculus” czy „Afflicted”. Moim zdecydowanym
zwycięzcą jest australijski monster movie, który swojego monstera nie zapożycza
znikąd ani nie nadużywa. „Babadook” przyszedł niespodziewanie, mało
wypromowany, gościł może z tydzień w kinach, po czym zniknął – właściwie to jak
na horror przystało. Tyle że ten horror nie ogranicza się do jednego gatunku i
podpina pod potwora dramat i powiastkę dla dzieci. Jennifer Kent rozwija swój dobry
krótki metraż „Monster” (do obejrzenia tu: http://vimeo.com/39042148) i subtelnie
buduje napięcie wprowadzając w życie matki i sprawiającego problemy wychowawcze
syna postać wyjętą dosłownie z książki dla dzieci. Niejednoznaczny,
inteligentny, wciągający i straszny, „Babadook” ma wszystko co film grozy, jak
i dobry film w ogóle, mieć powinien. Baba-dook-dook-dook.
Długo zanim [adult swim] dało nam "Too Many Cooks", szalone mózgi komedii wypluły z siebie niszowy serial „Eagleheart” - bez wątpienia najbardziej odjechany i
absurdalnie zabawny serial, jaki moje szare komórki starały się przetrawić.
Jadąc na konwencji nieśmiertelnego „Strażnika Teksasu” ten wehikuł komedii
taranuje wszystko na swojej drodze, a koła nie zatrzymują się nawet na chwilę. Znane
twarze pojawiają się nagle w rolach „od czapy”, numery musicalowe zaczynają się
w pół zdania, krew leje się litrami, postaci niespodziewanie giną lub odradzają
się, aby zaraz zginąć. Trzeci sezon o podtytule "Paradise Rising" przebija jednak dwa poprzednie i łączy 12
dziesięciominutowych odcinków w jeden epicki film, w którym Chris Monsanto
(rola życia Chrisa Elliota) podróżuje przez miejsca, czasy, wymiary, aby stać
się ostateczną parodią filmu. Amen.
Housebound
Odkrycie
Black Bear Filmfest, horror komediowy, który straszy i śmieszy równie skutecznie.
Proporcje tych pozornie odległych od siebie i tak trudnych do pogodzenia
gatunków są tu idealnie zbalansowane. Opowieść o młodocianej buntowniczce, która
za nieudany (ale jak zabawny) napad dostaje karę aresztu domowego u swoich
rodziców. Jakby to było mało straszne – domostwo skrywa w sobie upiorną tajemnicę.
Znakomity w swej prostocie pomysł rozwija się w błyskotliwy sposób czerpiąc z
filmów o nawiedzonych domach oraz z Cravena, Raimiego i Jacksona za młodu. Ale
dość powiedzieć, że właśnie Peter Jackson jest wśród fanów „Housebound” i podsumował
go słowami bloody brilliant – tak by mogły wyglądać jego filmy, gdyby nie
przydługie wakacje w Śródziemiu. Plus, za wykorzystanie potencjału starego
dzwonka „Hello Moto” należy się twórcom „Housebound” level up co najmniej.
22 Jump Street
Wśród
komedii z kategorią R „21 Jump Street” radziło sobie dobrze, ale to przez ten meta-sequel
omal nie zakrztusiłem się ze śmiechu. Nowoczesne komedie używają sobie ochoczo jak nigdy na schematach i wyświechtanych motywach scenarzystów, często windując sytuacje i sceny na szczyty absurdu (patrz też "Eagleheart"). Twórcy "22 Jump Street" przeszli samych siebie i innych im współczesnych. Samoświadomość bycia parodią buddy movie i drugą częścią, gdzie
wszystkiego więcej, mocniej, ale tak samo, nie była tak uroczo rozweselająca od
czasu „Hot Shots” i „Nagiej broni”. Zgrywa na miarę braci Marx.
Fincher
pozostaje sobą, daje film mocny i trzymający za gardło. Choć duch już nie tak
młody jak przy „Fight Club”, „Siedem” czy „Grze”, to nadal buntowniczy i
wywrotowy na tyle, żeby tą adaptacją bestsellera Gillian Flynn podkopać
instytucję małżeństwa. Thriller, który przy zaledwie (aż) jednej prawdziwie brutalnej
scenie spędza sen z powiek i kradnie 2 i pół godziny jakby nigdy nic. A później
kolejne 2 i pół godziny. No i może jeszcze ze dwa razy.
O "Gone Girl" piszemy też tutaj: TBKprops! Zaginiona dziewczyna
BONUS
Na specjalne wyróżnienie zasługują też dwa filmy, które powstały w 2013 roku, ale nasi dystrybutorzy zagapili się chyba na jakieś panny i wpuścili je do polskich kin na początku 2014. Są to "Ona" i "Wilk z Wall Street". Pierwszy - piękny sentymentalny portret mężczyzny i jego wielkiego uczucia do technologii oraz drugi - mocny, szybki i bezwstydny portret mężczyzny i jego wielkiego uczucia do pieniędzy. Jeden wyciszony, drugi GŁOŚNY, jeden wzruszający i daleki od moralizatorstwa, drugi przezabawny, idealizujący i potępiający zarazem. Oba pozostawiają widzowi wybór.
A jakie są Wasze wybory?
A jakie są Wasze wybory?
[m]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz