LOFT jest filmem, który wygląda lepiej niż się go ogląda. Bohaterowie to
pięciu samców tak stereotypowych, że męska część widowni będzie się za nich
wstydzić. Finansują wspólnie tytułowy loft, aby móc zdradzać swoje żony w
spokoju bez ryzyka bycia przyłapanym (bo widocznie tylko to powstrzymuje
mężczyznę przed takim aktem). W tym natężeniu testosteronu brakuje tylko
martwej kobiety – ale spokojnie, ta pojawia się w lofcie oczywiście bardzo
szybko. Panowie stają się podejrzanymi i podejrzewają też siebie nawzajem.
Razem: trochę jak męska wersja „Seks w wielkim mieście” + „50 twarzy Greya” -
seks. Zagadka szybko rozmywa się wśród retrospekcji i zabiegów zanadto
przemądrzałego scenarzysty. Kiedy już wszystko zmierza ku końcowej wolcie,
spływa to po nas jak po szybach loftu, za którymi wiecznie widać deszcz, bo tak
w scenariuszu napisano. Nie wspominając o kobietach, które są albo seksowne i
kuszące albo zamężne. Stereotypy prześcigają się, a panowie żadnej lekcji z
całego zdarzenia nie wynoszą – lekko to nawet frustrujące po seansie. Co
ciekawe "Loft" jest trzecim podejściem do tej samej historii w ciągu 7 lat: w
2008 roku zdradzano żony w Belgii, w 2010 w Holandii i w 2012 w USA. Ci sami
twórcy przy 2 remake’u musieli poczuć się nieśmiertelni. Tyle że dwuletni okres
leżakowania, po którym film został wprowadzony, nie zmienił wody w wino. [m]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz