Jeden z filmów dzieciństwa – urodzeni w latach 80. wspominają
go jako kolorową baśń, którą darzą sentymentem, choć wiele z niej nie pamiętają.
Została z nimi (nami) jednak atmosfera magii i przygody. Tak jak został z nami
duch Ziggy’ego Stardusta.
Kiedy David Bowie zgodził się zagrać w „Labiryncie”,
Jim Henson, legendarny twórca Muppetów, przewartościował całą historię, którą
miał reżyserować i bezzwłocznie skontaktował się ze scenarzystą – Terry Jones,
jeden z legendarnych Monty Pythonów – z propozycją przerobienia tekstu, aby
było w nim więcej śpiewania i więcej Bowie’ego. Dużo więcej. Jones był daleki
od entuzjazmu – w jego scenariuszu postać Jaretha, króla goblinów, w którego
miał wcielić się Bowie, pojawiała się dopiero pod koniec, żeby utrzymać
publiczność w ciekawości i zaostrzyć ich apetyt na ten finałowy akt. Odpowiedź Jonesa
brzmiała więc: to jest zły pomysł. Nie miał on jednak dużo do gadania.
Przerobił scenariusz i dodał numery musicalowe. Bowie przeczytał tekst, jednak w
historii dziewczynki przemierzającej labirynt, aby uratować brata z rąk
goblinów zabrakło mu humoru. A wydawałoby się, że filmowi fantasy napisanemu
przez jedną szóstą Monty Pythona można zarzucić wiele rzeczy, ale nie odmówić
mu humoru. Scenariusz jednak poszedł do przerobienia – swoje trzy grosze
dołożył do niego nawet George Lucas. Taka była i jest moc legendarnego Davida
Bowie.
Polski plakat filmowy autorstwa Wiesława Wałkuskiego z 1987 roku.
#dobrebopolskie. Bardzo dobre.
Do podziwiania przy dźwiękach: www.youtube.com/watch?v=mcSPTHa_rak. Końcówka tego linku to chyba jakiś omen...
[m]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz