poniedziałek, 22 lutego 2016

Krótko. Marsjanin.

Sir Ridley Scott lubi rzeczy wielkie. Co kilka lat bierze na warsztat epos w stylu Gladiatora, 1492 czy Helikoptera w ogniu. W moich oczach minęło już jednak prawie 10 lat odkąd epopeja naprawdę mu się udała. Ostatni był American Gangster, film, który nie potrzebował kosmicznego budżetu, żeby epicko trzymać za jaja.
Teraz o Oscary walczy Marsjanin, w którym jest bezmiernie wielki kosmos, wielki i pusty Mars, wielki zgrywus Matt Damon, wielki plan NASA i wielki amerykański duch. A jednak oprócz sadzenia ziemniaków w nawożonej własnymi odchodami ziemi wewnątrz marsjańskiej bazy, ten kosmiczny Robinson Crusoe nie robi wielkiego wrażenia.
Jeśli chodzi o mnie, Grawitacja dwa lata temu powiedziała wszystko w temacie determinacji i niezłomności w obliczu śmiertelnego kosmicznego zagrożenia. No, tam było epicko. Tu jest sympatyczny Matt Damon jako MacGyver na Marsie, dobry żart z Władcy pierścieni z udziałem Seana Beana (tu: bit.ly/1mSZSkU) i Starman Bowie’ego.
Na Oscara za mało.
[m]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz