2016 był dziwnym rokiem. Smutne pożegnania, gorzkie
rozczarowania, złe wiadomości – a z drugiej strony urodzaj filmowy i serialowy.
Być może właśnie w reakcji na zastaną rzeczywistość rekordy kasowe zostały pobite,
a liczba filmów w obiegu kinowym zwiększyła się. Ale ile z tego było
oryginalnego materiału, a ile wywlekania trupów z szafy? No cóż…
Zestawienie najlepiej zarabiających filmów mijającego roku podtrzymuje
status quo: dominację bajek i nienaruszalną pozycję (aktualnych oraz wiecznych)
dzieci. Zeszłoroczny rekordzista, Universal Pictures z blisko 6,9 mld dolarów
wpływów, został już pobity przez konglomerat Disneya, który zgarnął w tym roku
ponad 7 miliardów. Takie pieniądze zarabiają dzisiaj wyłącznie sequele, remake’i,
animacje i adaptacje, w szczególności komiksów. WYŁĄCZNIE. Nie odcinam się od
grupy docelowej Universala i Disneya, bo siedzę w niej jednym pośladkiem.
Jednak odkrywam w sobie coraz większą chęć podniesienia tyłka z fotela i opuszczenia
tej grupy. Jest w tym może trochę potrzeby bycia outsiderem, ale w większości
powoduje mną zmęczenie materiału. Zauważam z pewnym zaskoczeniem, że spośród 20
największych kasowych hitów 2016 roku, w kinie obejrzałem 4 (Batman v Superman,
Legion samobójców, Fantastyczne zwierzęta, Ghostbusters). Disney nie wzbogacił
się dzięki mnie, ale z dumą mogę powiedzieć, że zasiliłem konta m.in.
Paramountu, Bold Films, Silver Pictures, Bad Robot, Lionsgate czy New Line
Cinema.
Co to znaczy? Że jestem wybredny? A może kieruje mną
przywiązanie do estetyki kina sprzed lat? W końcu Paramount, Silver Pictures,
New Line czy Bad Robot przywołują od razu skojarzenia z klasycznym kinem
hollywoodzkim, ejtisami, małomównymi twardzielami i nową przygodą. Najlepiej
sprawdzić to drogą podsumowania – zebrałem filmy wyprodukowane w 2016 roku,
które zrobiły na mnie największe wrażenie. Dzielę się z Wami, a Wy możecie
ocenić sami, czy jestem wybredny, czy kieruje mną nostalgia, czy może do końca
stetryczałem. W każdym razie, w kolejności niezobowiązującej…
Nie widziałem w 2016 drugiego takiego filmu, co Człowiek-scyzoryk (Swiss Army Man). Poprawka: nie widziałem jeszcze takiego filmu – kropka. Film,
który zaistniał jako „ten, w którym Harry Potter gra pierdzące zwłoki”, a
okazał się mądrą groteską o istocie człowieczeństwa. Zrobiony przez Dana Kwana
i Daniela Scheinerta , duet odpowiedzialny za muzyczną petardę – teledysk do
Turn Down For What. Człowiek-scyzoryk zaczyna się jak zwariowana komedia, aby z
każdym kilometrem przebytym przez Paula Dano z martwym Danielem Radcliffe’em na
plecach zyskiwać na znaczeniu. W tym szaleństwie jest metoda: surrealistyczne
wizje sąsiadują z ulotną prawdą o tym padole i jego ograniczeniach. Aż do
niewygodnego zakończenia, podczas którego ostateczną prawdą jest to, że
wszystko idzie w piach - i nawet wtedy twórcy nie potrafią zachować poważnej miny. Film, który zostaje z widzem i dosłownie kończy się
słowami „What the fuck?”.
Siła Under the Shadow leży w jego osadzeniu w rzeczywistym
koszmarze Bliskiego Wschodu. Zamiast jednak epatować tragizmem i bezsensem
wojny, o którym słyszymy codziennie, Babak Anvari idzie w gatunek, który działa
na dwóch poziomach: jako kino grozy i jako kino społecznie zaangażowane. To
duszny horror rozgrywający się w Iranie w latach 80. Matka z córką przeżywają
koszmar, kiedy po bombardowaniu Tehranu ich dom zaczynają nawiedzać złe siły –
a na zewnątrz nie czeka na nie ratunek i zbawienie, jak to ma zazwyczaj miejsce
w tego typu historiach. Jedyne schronienie kobiety i dziewczynki to ich
mieszkanie. Matka zasłania okna, kiedy ćwiczy do zjechanej taśmy VHS z
treningiem Jane Fondy. W jednej ze scen nawiedzenia zjawa przybiera postać
wielkiego hidżabu – chusty, którą kobiety zasłaniają swe wdzięki w towarzystwie
mężczyzn, ale która w Islamie również może oddzielać człowieka od Boga. Najlepsze
wykorzystanie kina grozy w tym roku.
Landmine Goes Click to trzymająca za gardło rozprawa o
zemście, która jest niczym ładunek wybuchowy raniący odłamkami każdego w swoim
zasięgu. Zaczyna się jak survival thriller, a kończy jak europejskie wydanie
Tarantino. Trójka przyjaciół na wyjeździe w Gruzji nocuje pod namiotami na
zboczu góry. Dwoje z nich to para narzeczonych, trzeci to przyszły świadek.
Traf chce, że ten ostatni następuje na minę i nie może się ruszyć do czasu, aż pozostali
zorganizują pomoc. Wtedy na jaw wychodzi zdrada dziewczyny z przyjacielem, a
cała sytuacja okazuje się czymś więcej niż zwykłym trafem. Nagrodzony przez
publiczność Splat Fest Horror Film Festivalu 2016 scenariusz jest jednym z
lepszych, jakie kino niezależne w zeszłym roku spłodziło. Film zaskakuje i wciąga,
a w swoim ascetyzmie znajduje siłę. Reżyser Levan Bakhia prowadzi nas przez
niewygodne pytania, na które nie daje odpowiedzi, a swoim bohaterom odmawia
oczyszczenia.
Creative Control upraszcza przyszłość niczym iOS.
Rządzony przez technologię świat przedstawiony jest odbiciem obecnego. Jest to
przyszłość, która spodobałaby się Jobsowi i w którą chce nas wysłać Zuckerberg:
ograniczanie kontaktu personalnego pod płaszczykiem wirtualnego zbliżania
ludzi, mniej świata rzeczywistego, a więcej aplikacji i okienek świat
przesłaniających. Tak jak w przypadku Davida, pracującego dla agencji
reklamowej i nadzorującego kampanię nowych okularów VR. David sam wkrótce wpada
w uzależnienie od produktu, który ma reklamować – zamiast pracy, związku i
znajomych woli czas spędzony ze sztuczną inteligencją, w tym noce z
wyobrażeniem dziewczyny swojego przyjaciela. Film prosto, lecz dosadnie
pokazuje nam, co ciągnie ze sobą rewolucja technologiczna i co każe nam
poświęcić. Elegancki minimalizm wnętrz, zdjęć i kolorów odzwierciedla pozorne uproszczenie rzeczywistości. To wszystko
może brzmieć na moralizatorski dramat, ale Creative Control to gorzka komedia,
która naprawdę śmieszy, a w inteligentnych dialogach czuć inspirację kinem
Woody’ego Allena.
Alojzy to bezbłędnie wyreżyserowana i nakręcona
psychologiczna opowieść o prywatnym detektywie, który po utracie ojca traci
kontakt ze światem, ale nawiązuje zbawienną więź z tajemniczą kobietą nękającą
go telefonami. Z początku film wciąga nas w swój świat jak rasowy kryminał –
mamy prywatnego detektywa śledzącego parę kochanków, podsłuchy i nagrania
video, tajemnicze telefony, podejrzenia co do tożsamości rozmówczyni i próby
jej odnalezienia. Kiedy oczekujemy od historii podążania ścieżką kryminalnego
thrillera, Alojzy zmienia kierunek i rozpoczyna się romantyczny komediodramat o
wychodzeniu z traumy. Druga połowa filmu to zderzenie rzeczywistości z fantazją
dwójki bohaterów, co daje okazję do twórczej zabawy z celuloidową materią, a
wyobraźnia reżysera Tobiasa Nölle co rusz podsuwa oryginalne pomysły i rysuje
piękne kadry.
10 Cloverfield Lane nie jest typową „dwójką” z większym
budżetem i lepszymi efektami. Przeciwnie – film kosztował 5 razy mniej i
zamiast rozwałki stawia na psychologię i napięcie. Piątka już za sam punkt wyjścia
sequela! Przez dużą część filmu oglądamy tylko trójkę bohaterów, na dodatek
zamkniętych pod ziemią. Samcem alfa wśród nich jest Howard grany przez Johna
Goodmana, którego przytłaczająca postura i mina wkurzonego teścia robią tak
dużo dla tego filmu, co monstrum dla części pierwszej. Kroku dotrzymuje mu
Michelle (Mary Elizabeth Winstead), twarda, inteligentna babka, która ze swoją
pomysłowością i zaradnością pasowałaby do ekipy Nostromo. Dużymi plusami filmu są napięcie, klaustrofobiczna atmosfera, dobry scenariusz
i dialogi. Dan Trachtenberg w swoim pełnometrażowym debiucie wykazuje się
wyczuciem i inscenizuje swoje przedstawienie z dbałością o takie szczegóły, jak
płyty w szafie grającej, filmy na półce, a nawet zasłonę prysznica. A skoro
jesteśmy pod prysznicem – pierwszy akt 10 Cloverfield Lane jest rozegrany
niczym wariacja na temat Psychozy. Nie tylko zaczyna się od hitchcockowskiego
trzęsienia ziemi, ale też nawiązuje do niefortunnej ucieczki Marion Crane
prosto w łapska Normana Batesa.
Nice Guys to 2 godziny spędzone w wybornym towarzystwie,
przy butelce whisky i sypanych z rękawa niepoważnych anegdotach. Crowe i
Gosling tryskają chemią, a Shane Black jest u siebie, rozkłada nogi na fotelu i
dyryguje komediowym spektaklem noir pewną ręką. Do Kiss Kiss Bang Bang trochę
brakuje, ale mimo to jest ławica pereł: m.in. scena realistycznego rozbijania
szyby w drzwiach, leżący protest, Gosling w toalecie czy cała scena
ekstrawaganckiej imprezy.
Druga szalona komedia w zestawieniu, Popstar: Never Stop Never Stopping, przypomniała mi, jak
bardzo brakowało chłopaków z The Lonely Island w kinie. Od ich Hot Roda minęło
już 10 lat, komediowy zespół, który zaczynał w Saturday Night Live wydał 3
płyty, a Andy Samberg stał się w międzyczasie gwiazdą. Ich nowy projekt jest
parodią dokumentu muzycznego, a najwięcej czerpie z filmów o młodzieżowych
gwiazdach typu Justina Biebera (poczynając od przezabawnego tytułu, na wyglądzie
głównego bohatera kończąc). Większy budżet, więcej gościnnych występów gwiazd,
większy rozmach i to samo absurdalne poczucie humoru. Cool beans!
Jeśli Stranger Things stonowałoby swoją nostalgię i położyło
nacisk na realizm, wyszłoby coś w stylu Midnight Special. Film Jeffa Nicholsa
jest w wielu aspektach podobny do hitowego serialu i równie wciągający, ale zamiast
czystej zgrywy oferuje doznanie głębsze i bardziej dojrzałe. Michael Shannon,
świetny jak zawsze, ucieka z synem przed agentami rządowymi i bezwzględną
sektą, która chce wykorzystać tajemnicze zdolności chłopca. Fabuła na poły
science-fiction, na poły komiksowa, a film całkowicie czarujący. Po Shotgun
Stories, Take Shelter i Mud, Nichols pokazuje, że z taką samą ambicją podchodzi
do kina spod znaku Spielberga i wychodzi mu równie dobrze, co dojmujące dramaty.
Specjalna wzmianka należy się polskiemu kinu gatunkowemu, które w 2016 sprawiło, że chciało się płacić za bilet do kina. Osiągnęły to Planeta singli i Na granicy. Pierwszy, komedia romantyczna, która jest autentycznie zabawna i słodka, a drugi – thriller z prawdziwego zdarzenia. Jeśli dodamy do tego telewizyjny hit Canal+, czyli serial Belfer, mamy poważny znak prawdziwej dobrej zmiany, której nie musimy się wstydzić: artyści z profesjonalnym warsztatem tworzący kino dla ludzi myślących.
To tyle na teraz. A jak wygląda Wasz TOP 10 2016? Piszcie, jakich filmów brakuje na liście.
PS. Dzięki za rok czytania TBK! No to siup, za jeszcze lepszy rok 2017!
PS. Dzięki za rok czytania TBK! No to siup, za jeszcze lepszy rok 2017!
[m]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz