Listopad
Zabobony, dziwaczne postaci i mityczne stwory w egzotycznej, czarno-białej wizji z Estonii. Epickie połączenie folku spod znaku Kolskiego z baśnią braci Grimm i fantazmatem dawnego Burtona.
Trzy billboardy za Ebbing, Missouri
McDonagh to przede wszystkim wielki pisarz, jego postaci i dialogi są odtrutką na Hollywood. „Billboardy” są równie zabawne, co przejmujące, zaskakujące kierunkami, w jakich podąża fabuła, a także rewelacyjnie zagrane. Nie ma co, już klasyk.
Disaster Artist
Inspirujący kawał dobrej roboty o kawale złej roboty – i nie w formie kawału, której można było oczekiwać, a w szczerym, pełnym uczucia podziwie nad siłą pasji. Świetna obsada, zabawne cameo, wspaniale przedstawiony fenomen i jego kulisy.
Ciche miejsce
Najlepszy horror mainstreamowy, którego sukces przypomina rok młodsze „Uciekaj”: grube baksy w box-offisie, nominacje do nagród, sequel w planach. Debiut reżyserski Krasinskiego to rollercoaster emocji, który ogląda się w głębokiej ciszy, na krawędzi fotela.
Ghostland
Największa niespodzianka wśród zeszłorocznych horrorów. Film brudny, ciężki i brzydki, do tego zaskakujący w najbardziej depresyjne sposoby. „Ghostland” jest bliżej „Teksańskiej masakry” niż wszystkie pre- i sequele razem wzięte. Pascal Laugier nadal to ma!
Tamte dni, tamte noce
Niepostrzeżenie zrobił się nam rok Guadagnino: najpierw „Tamte dni, tamte noce”, a kilka miesięcy później „Suspiria”. Ten pierwszy jednak zdecydowanie wygrywa. Ponadczasowe, wyjątkowe doznanie. Czysta, nieskrępowana przyjemność. I piękny finał.
Płomienie
Film, który nie chce wyjść z pamięci. Historia, która jest zagadką dla bohatera i dla widza – jak Korea Północna ukryta za wzgórzami, jak Donald Trump w telewizji, jak zapomniana przeszłość, czy wreszcie jak zaginiona dziewczyna. A prawda jest ulotna jak dym. Dawno nie widziałem tak intrygującego, jawnie wodzącego za nos kina – do tego bogatego w interpretacje i podteksty.
Climax
Ostra jazda od poety bad tripu. Od „Step Up” spiralą w dół w horror. Noe prowadzi nas za rękę przez piekło i nie pozwala, żebyśmy cokolwiek tam przegapili. Jak kumpel, który obiecuje ci, że ta impreza będzie lepsza, jak łykniesz to co daje, słowo.
Mission: Impossible – Fallout
Ta seria idzie do przodu niepowstrzymanie jak Cruise. Napakowany realistyczną akcją, zwrotami i numerami popisowymi „Fallout” wydaje się szczytem możliwości, z którego można już zjechać razem z lawiną. Ale z drugiej strony, od trójki po każdej poprzedniej części też tak myślałem. Przy szóstce jestem pewien, że Ethan Hunt właśnie wyprzedził w skuteczności współczesnego Bonda.
Halloween
Mówiłem już i powtórzę: to jest najlepsze „Halloween” od czasu „Halloween”. Darzę tę serię ogromnym uczuciem, ale nikt nie zbliżył się do Carpentera bardziej niż Gordon Green. Czuć miłość i szacunek oraz skłonność do zabawy slasherem.
Assassination Nation
Kino jak mocny cios w gębę. Bez subtelności i bez ogródek, za to przesiąknięte wszystkim, co aktualnie straszy w wiadomościach. Filmowa petarda o współczesnym Salem, jakim stała się Ameryka (którą świat zresztą skutecznie goni), a przy tym najlepsza stylówka 2018 roku. Levinson ma gdzieś, co myślimy, dopóki myślimy.
Spider-Man: Into the Spider-Verse
Najlepsza animacja i wizytówka filmu superbohaterskiego AD 2018 – a przypomnę, że to ten sam rok, w którym świat na łopatki rozłożył Thanos. Estetyka komiksu idealnie przeniesiona na ekran, angażująca fabuła, świetny meta-humor, mnóstwo smaczków i apetycznych detali. Robi grube baksy, a smakuje jak kino autorskie. Widać, Marvel doszedł do momentu, w którym może pozwolić sobie na piękne szaleństwo, niczym Banksy niszczący swój obraz w galerii.
To by chyba było na tyle. Wielkie dzięki za kolejny rok z TBK!
Zanim pójdziecie, dajcie znać, jak u Was minął 2018 – coś dodać, coś ująć?
Michał [m] Miller
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz