Jaraliście się na „Green Room”? Dobra wiadomość: na
Netfliksie pojawił się debiut Jeremy'ego Saulniera. Throwback do czasów, kiedy
ten jeszcze bawił się w kino z rodziną i znajomymi. Dla mnie jeszcze lepszy
throwback, bo do czasów, kiedy, znalazłem „Murder Party” gdzieś w odmętach
torrentów (może to jeszcze był DC++? A może eMule?) i dodałem do kolejki po
samym tytule. Obejrzałem dopiero kilka wieczorów później (bo z seedami
kiepściutko) i zaskoczyłem się, że to nie następny slasher, które pożerałem, a
coś takiego jak gatunkowe kino autorskie.
„Murder Party” (u nas jako „Przyjęcie morderców”) to
połączenie horroru i komedii, zwiastujące przewrotny i krwawy styl Saulniera.
Gość wyprzedził czasy - można powiedzieć, że był sobą zanim to jeszcze było
modne. W jego debiucie jest dziwaczny humor, jest przemoc, nieprzewidywalna
fabuła, subtelna dekonstrukcja gatunku, pomysłowa praca kamery i w końcu
zestawienie nieprzystosowanego outsidera z brutalnym światem.
Christopher trafia na imprezę halloweenową przygotowaną przez
studentów sztuki, którzy planują nietypową instalację z morderstwem jako
punktem kulminacyjnym. Saulnier korzysta rzecz jasna z okazji do celnych żartów
z pretensjonalnych artystów. „Murder Party” to właściwie lepsza – choć o ponad
dekadę starsza – satyra na świat sztuki od netfliksowego „Velvet Buzzsaw”.
Żeby nie było zbyt pięknie: aktorsko czuć amatorkę, widać
braki budżetowe (Saulnier i spółka zrobili film jako kolektyw Lab of Madness praktycznie
za paczkę fajek) i tempo czasem siada. Ale warsztatowo jest już nieźle, krwawe praktyczne
efekty robią wrażenie, a niektóre sceny to wręcz perły. Kostiumy bohaterów to
ukłony w stronę takich klasyków, jak „Blade Runner” czy „Wojownicy”. Jeśli
drugi akt zaczyna zwalniać i przynudzać, poczekajcie na trzeci, bo to złoto i w
pewnym sensie zapowiedź atrakcji, jakie Saulnier zgotował w „Blue Ruin” i „Green
Room”.
Jak na film niezależny, zrobiony przez grupę zapaleńców
przystało, „Murder Party” pakuje sporo odjechanych pomysłów i sprowadza
horrorową fikcję na ziemię. Najlepszy jest, kiedy gra z naszymi filmowymi
przyzwyczajeniami: podczas ucieczki ofiara nie wytrzymuje i zatrzymuje się na
szybkie siku albo gdy w scenie typowej dla MacGyvera bohater bierze wszystko co
znajduje pod ręką i wpada na pomysł jak to wykorzystać przeciwko czarnym
charakterom – a co wymyśla pozostawię Wam do zobaczenia na własne oczy.
PS. Po trzykroć throwback – „Murder Party” ma nadal stronę na
MySpace!
[m]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz