Takie akcje w kinie lubię. Siedzę i oglądam "Zabawę w pochowanego" (swoją drogą, zaskakujaco dobra ta zabawa). Jest miło, ale, jak mówią, najlepsze niespodzianki przynosi samo życie.
Połowa filmu, scena krwawej walki kobiety i mężczyzny na śmierć i życie. Na salę wchodzi babcia, na oko po sześćdziesiątce, z dwójką małych chłopców, może pierwsza klasa podstawówki. Z ekranu lecą fuckersy, dźwięki tryskającej krwi i ciosów, dzieci idą i oczy w ekran, bo chyba nie wierzą. Ja patrzę i też nie wierzę, a babcia idzie wpatrzona w podłogę, bo ciemno.
Idą w górę po schodach już i szukają miejsca, tzn. babka szuka, bo dzieci tylko oczy w ekran, uszy do góry i buzie rozdziawione. Na filmie facet bije i kopie ostro dziewczynę, ta mu oddaje. Lepsze niż "O Yeti".
I dopiero po chwili szukania miejsca ktoś z widzów mówi babci, że to nie ta sala. Ona patrzy na film, patrzy na (chyba) wnuków i woła: "Dzieci! Idziemy!"
Babka schodzi i kieruje się do wyjścia, ale dzieciom chyba się podoba, bo stoją i oglądają jak laska dusi faceta, ten pluje śliną z krwią, a ona zakrwawiona krzyczy: "Motherfucker!" i zaciska pętlę wokół szyi. Babcia pośpiesza: "Dzieci!" i te powoli idą, napawając się każdą chwilą przypadkowo skosztowanego zakazanego owocu.
Czuję, że wolałyby zostać. Widzę już, jak w domu szukają tego filmu w necie. I widzę, jak za paręnaście lat jeden z nich (albo obaj) miło wspomina z partnerką początki miłości do S&M.
Samo żyćko.
[m]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz