sobota, 21 czerwca 2014

"Raz w północnej, głuchej dobie, gdym znużony siedział sobie
Nad księgami dawnej wiedzy, którą wieków pokrył kurz –
Gdym się drzemiąc chylił na nie, usłyszałem niespodzianie
Lekkie, ciche kołatanie, jakby u drzwi moich tuż.
To gość jakiś – wyszeptałem. – Puka snadź przy drzwiach mych tuż.

Nic innego chyba już."*

Tak się zaczyna historia, a gdzie się skończy, nie wie tego nikt. Poza QT i RR. W rzeczywistości nie było jeszcze północy i nikt do drzwi nie pukał. I nie czytaliśmy, tylko siedzieliśmy na fejsie, a poza tym zupełnie prozaiczne esemesowanie miało miejsce. I szybka, po męsku podjęta decyzja - idziemy? No raczej.

Choć, w przeciwieństwie do braci Gecko, mostów wszystkich za sobą nie spaliliśmy i ucieczka nie była konieczna, w rewiry nam wcześniej nieznane zbyt dobrze zapuściliśmy się, bo przecież żadna ciekawa przygoda nie zaczyna się od "chodźmy do tej kawiarni, gdzie zazwyczaj chodzimy".

I tak oto jesteśmy tu, z braku lepszej nazwy nazwijmy to barem, tu jesteśmy i co prawda półnagich kelnerek ani żadnych postaci o wampirycznych cechach nie widać, ale też jest zajebiście.
Wkurwione karaluchy palą trawę, szukając dobrej imprezy i kilograma koki, o której my nic a nic nie wiemy. Co z tego wyniknie? To może wiedzieć tylko Sanepid. A my zmyjemy się stąd pewnie z pół godziny przed świtem - chyba że zamiast tequili zaczną lać wodę święconą - wtedy tylko RR i QT mogą przewidzieć zakończenie.

Wasze zdrowie, nam pewnie przyjdzie jutro to odchorować, ale skoro w naszej świecko-laickiej krainie każda kolejka jest na wagę modlitwy, to kimże my jesteśmy, by za Was jednej zdrowaśki nie obalić?

Z dżentelmeńskimi pozdrowieniami,
[m] & [b], [b] & [m]
* "Kruk" E.A. Poe w przekładzie Z. Przesmyckiego



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz