Jak panowie i panie za ladą obchodzą się z maluczkimi klientami to odwiecznie zabawny temat. Z zastrzeżeniem, że zabawnie, kiedy słuchamy albo oglądamy takie historie. Byli „Clerks – Sprzedawcy”, „IT Crowd – Technicy magicy”, „Przeboje i podboje” i urywek w „Fisher King”. Jednak głównie do mej głowy przychodzą sceny z poważnymi panami Monty Pythonami. Typowa sceneria sklepowo-usługowo-handlowa, czyli lada bądź biurko, a za nimi ktoś, kto tylko dla jaj pyta: „W czym mogę pomóc?”. Czy to sklep ze zwierzątkami, czy z serem, czy księgarnia, pomocy nie ma co tam szukać. Klient myślał, że udaje się w miejsce, gdzie przyjmą go z otwartymi ramionami, jak równy z równym, a zostaje postawiony wobec wyższej instancji i pozostawiony na jej pastwę. Czysta bezsilność tylko pozornie wydaje się absurdalna, bo wystarczy, że zastąpimy taką martwą papugę (o której później), powiedzmy, komputerem. Tu przykład z życia – gniazdo zasilania w moim komputerze uległo uszkodzeniu w kontakcie z podłogą. Gniazdo takie znalazłem w przybytku Internetu za dychę. Ale jako że nie byłem pewien czy to jedyny element do wymiany, a poza tym nie czułem się na siłach rozbierać mojego laptopa (w końcu nagość maszyny trochę peszy – vide Arnie w „Terminatorze”) zacząłem szukać pomocy w serwisach. I wtedy zaczął się skecz. Pierwszy serwis zawołał 250 zł, bo tu trzeba rozebrać, płytę wyjąć, wyczyścić, a jak chcę inaczej, to oszalałem. Panowie, bez przesady. W następnym mówią mi: 150. W kolejnych albo nie robią takich rzeczy, albo nie mają części, albo im się nawet nie chce pofatygować do telefonu. Po serii porażek, trafiam na gościa, który chce stówę. Niech już będzie, bo zmarszczek dostanę. Tu jest Polska i tu się wątpi w ludzi. Przyzwyczajony wzorem, że gdzie najtaniej, tam w ryj dają, podchodzę trochę nieufnie. Jednak jadę, wchodzę, „dzień dobry”, daję mój skarb i chcę już wychodzić, kiedy słyszę: „zaraz”. Gość znika na parę minut, słyszę niepokojący hałas na zapleczu. Na części poszedł, a ja kwitka nie wziąłem; jak nic – myślę. Wraca z komputerem w ręce, podłącza go pod zasilanie i działa.
– Jak to się stało? – pytam.
– Za dychę się stało – słyszę odpowiedź.
Teraz Polska. Koniec skeczu.
Dlatego dedykuję ten utwór dla miłego pana ze Spec-Tech w Łodzi i dla wszystkich dobrych ludzi.
PS
À propos obsługi klienta.
Ach, ta norweska błękitna. Przepiękne upierzenie. Lubi kimać leżąc na plecach. Przypuszczalnie usycha z tęsknoty za fiordami. papuga
[m]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz