
Dwójka agentów, Ralph Fiennes i Uma Thurman (która miała wtedy wzięcie w kiczowatych produkcjach), walczą z Sir Seanem Connery, który wymyślił sobie, że zawładnie… nie światem, oj, nie, lepiej – pogodą. Znane brytyjskie nazwiska robią z siebie pajaców w niedorzecznym scenariuszu wykonanym strasznie amatorsko. Za tą produkcją kryje się podobny pomysł, co za inną klapą z tego czasu, „Batman i Robin” – wystawność i przepych miały zagłuszyć echa pustki, tyle że wzięli złych rzemieślników chyba, bo wszystko wygląda jak ze styropianu. Postaci równie dobrze mogłyby być wycięte z papieru i tyle samo byłoby w nich emocji. Co ciekawsze, oprócz tych ważnych i biorących udział w filmie, nie ma w tym filmie NIKOGO. Chyba ktoś oszczędzał na statystach, bo Londyn wydaje się wyjątkowo pusty.
„Rewolwer i melonik” to z założenia przygodowa komedia, ale przygody są
całkowicie nudne i absurdalne, a komedia wątła i nieśmieszna. Właściwie cały
film oparty jest na jednym słabym żarcie, czyli na brytyjskim opanowaniu i
przesadnej uprzejmości głównych bohaterów. Gdyby było mało, piją herbatkę o
piątej, chodzą z parasolką, a Szkot chodzi zawsze w spódnicy.

[m]
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń