Film będzie prezentowany w programie Black Bear Filmfest w Warszawie w środę 10 grudnia.
Apokalipsa wyszła z
deszczem, a post-apokalipsa przyszła z jego brakiem w „Studni” Thomasa S.
Hammocka. Nie uświadczymy tu obrazów zagłady, jedynie wszechogarniającą pustkę,
suszę i nieurodzaj. Pośród tego krajobrazu wyludnionej doliny, przez którą być
może płynęła kiedyś rzeka lub w której jezioro sprowadzało okoliczne rodziny w
leniwe niedziele, dwoje młodych ludzi ukrywa się na strychu zrujnowanego już
domu korzystając z ostatniego podziemnego źródła wody. Problem w tym, że
dolina, a co za tym idzie – woda, jest własnością Carsona, człowieka
bezwzględnego, który nie pozwoli wyczerpywać swoich zasobów nikomu innemu niż członkom
stworzonej przez niego społeczności. Dlatego niczym samozwańczy szeryf
przemierza dolinę ze swoją watahą składającą się z jego ponętnej ognistowłosej
córki, księdza ze strzelbą i minionów wyposażonych w butle z gazem. Uciekać
przed nimi lub stawić im czoła – tylko taki wybór będą mieli Kendal i Dean.
Kino post-apokaliptyczne przyzwyczaiło nas do dużej skali rodem z „Mad Maxa”,
„Planety małp”, „Matrixa” czy choćby „Wodnego świata”. Dobrze zobaczyć film
będący na drugim końcu tej skali, bo „Studnia” pachnie bardziej filmem
niezależnym o niezbyt wysokim budżecie. Nie bójcie się jednak tych słów, gdyż
twórcom nie brak pomysłów w zabawie z formą – mamy tu western, thriller, kino
akcji, a nawet pojedynek na samurajskie miecze! Mieszanka to na tyle
intrygująca, że przez półtorej godziny seansu nie nudziłem się ani chwili,
więcej – czułem się entertained, z
braku dobrego polskiego odpowiednika (brak ten, swoją drogą, trafnie podsumowuje
ważniacką konwencję większości naszego rodzimego kina). Inna sprawa, że te
pomysły są często zapożyczone z różnych światów, może nie ze słynną gracją
Tarantino, ale nadal dobrze się to wszystko ogląda.
Hammock do tej pory pracował
nad scenografią m.in. do „Terminalu” Spielberga oraz do „Następny jesteś ty” i
„Gościa” Adama Wingarda, który z kolei pomógł „Studnię” zmontować. Można by się
spodziewać, że dotychczasowe doświadczenie scenografa dużo wniesie do jego
debiutu reżysersko-scenariuszowego, jednak świat przedstawiony nie zawsze wygląda przekonująco. Czasem, jak w przypadku domu bohaterów czy
innych ruin i wraków pozostałych w dolinie, jest dobrze i magia działa. Ale
innym razem zdarzy się scena, w której dziewczyna z zaskakującą łatwością
ucieka przed złymi ludźmi, a my widzimy fragment krajobrazu, który nijak nie
pozwoliłby jej się nigdzie przed nimi ukryć. Operator próbuje to zamaskować
uciętymi ujęciami i kadrowaniem, ale po jej ewidentnie sfingowanej ucieczce pozostaje
niedowierzanie. Jest to też czasem wina scenariusza, który zmierza od punktu A
do punktu B i nie zatrzyma go żaden wybój na drodze. Dziewczyna ma się dostać
do obozu tych złych, bo wtedy będzie musiała z niego uciec, żeby wtedy…
Wspomniałem o operatorze,
a powinienem oddać mu to, co się należy, bo Seamus Tierny skomponował bardzo
ładne zdjęcia. To samo się tyczy Craiga Deleona i jego muzyki. Obaj panowie są
jeszcze nieznani, ale to się powinno niedługo zmienić. Słowo jeszcze o
aktorach, ponieważ, jak to często bywa, czarne charaktery wygrywają w walce o
naszą uwagę. Carson w wydaniu Jona Griesa jest przekonującym połączeniem szefa
korporacji z bandziorem z zasadami (bo w rzeczywistości szef korporacji jest
zazwyczaj bandziorem bez zasad), a Nicole Fox jako Brooke jest typem córeczki
wysoko postawionego tatusia, która jednak ma własny głos, a ten aż woła o
większa rolę w filmie. Małym odkryciem natomiast jest Max Charles, dzieciak
przewijający się w filmie i kradnący każdą scenę – dla mnie bez dwóch zdań
kolejny Macaulay Caulkin albo Haley Joel Osment.
Często się zdarza,
że mainstream wyznacza popularne kierunki dla kina gatunkowego, które
automatycznie uważane jest za to gorsze. Niesłusznie, bo to ci niezależni
twórcy pokazują kreatywną twarz gatunków eksploatowanych w box office.
„Studnia” może nie jest głęboka i swoje niedociągnięcia ma, ale jako stylowy
kawałek fikcji recyklingujący inne kawałki – daje miło po twarzy.
[m]
The Well
2014, USA, 95 min.
reż. Thomas S. Hammock
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz