W porównaniu do nowej
wersji, Blair Witch Project było subtelnym filmem. Wingard i Barrett polegli na
całej linii. A przecież mieli być tymi, którzy pokażą nam, co to dobry
sequel/remake i wycisną found footage do cna. Zamiast tego dali dźwięk na maxa
i odarli las z grozy. Atakują nasze uszy grzmotami, hałasami, głosami,
ale po seansie nic z tego nie zostaje. Jedynka została na 17 lat dzięki swojemu
wyciszeniu, niedopowiedzeniu, niepewności. Emocja towarzyszyła nam, kiedy
trójka bohaterów traciła powoli nadzieję, kiedy Heather łkała cicho do kamery i
kiedy nadszedł fatalny koniec. Teraz w
Blair Witch wszystko jest jasne, z góry przesądzone i GŁOŚNE.
Bohaterów w nowej
wersji jest więcej, ale są zwyczajnie nudni. Idziemy z nimi dlatego, że chcemy
zobaczyć, co czai się w lesie, nie dlatego, że nam na nich zależy. Od początku
wiemy, że zginą. Wiemy nawet, w jakiej kolejności zginą, bo wszystko w Blair
Witch jest całkowicie typowe. Próby unowocześnienia historii wypadają tu
najlepiej – szykując się na wyjazd, bohaterowie przygotowują kamery duże i małe,
telefony, gopro i drona, niczym arsenał do walki ze złem. Niestety, z momentem
dotarcia do lasu Wingard i Barrett zbyt kurczowo trzymają się oryginału, szkoda
takich talentów na zwykłe wyrabianie normy.
Blair Witch po latach wypada
blado na tle wszystkiego, co przyniósł nam od 1999 roku rozbestwiony gatunek
found footage: Paranormal Acitivty, REC, V/H/S, Grave Encounters, The
Sacrament, Wizyta czy Creep. Miganie nam przed oczami tytułową wiedźmą to ostatnia
brzytwa, której chwyta się duet twórców – niepotrzebnie. Blair Witch to jeden z tych
remake’ów, które pokazują, że nie ma sensu odświeżać fenomenu po 17 latach
kopiowania go na wszystkie możliwe sposoby. [m]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz