poniedziałek, 26 września 2016

W kinach: Blair Witch

W porównaniu do nowej wersji, Blair Witch Project było subtelnym filmem. Wingard i Barrett polegli na całej linii. A przecież mieli być tymi, którzy pokażą nam, co to dobry sequel/remake i wycisną found footage do cna. Zamiast tego dali dźwięk na maxa i odarli las z grozy. Atakują nasze uszy grzmotami, hałasami, głosami, ale po seansie nic z tego nie zostaje. Jedynka została na 17 lat dzięki swojemu wyciszeniu, niedopowiedzeniu, niepewności. Emocja towarzyszyła nam, kiedy trójka bohaterów traciła powoli nadzieję, kiedy Heather łkała cicho do kamery i kiedy nadszedł fatalny koniec. Teraz w  Blair Witch wszystko jest jasne, z góry przesądzone i GŁOŚNE.

Bohaterów w nowej wersji jest więcej, ale są zwyczajnie nudni. Idziemy z nimi dlatego, że chcemy zobaczyć, co czai się w lesie, nie dlatego, że nam na nich zależy. Od początku wiemy, że zginą. Wiemy nawet, w jakiej kolejności zginą, bo wszystko w Blair Witch jest całkowicie typowe. Próby unowocześnienia historii wypadają tu najlepiej – szykując się na wyjazd, bohaterowie przygotowują kamery duże i małe, telefony, gopro i drona, niczym arsenał do walki ze złem. Niestety, z momentem dotarcia do lasu Wingard i Barrett zbyt kurczowo trzymają się oryginału, szkoda takich talentów na zwykłe wyrabianie normy.

Blair Witch po latach wypada blado na tle wszystkiego, co przyniósł nam od 1999 roku rozbestwiony gatunek found footage: Paranormal Acitivty, REC, V/H/S, Grave Encounters, The Sacrament, Wizyta czy Creep. Miganie nam przed oczami tytułową wiedźmą to ostatnia brzytwa, której chwyta się duet twórców – niepotrzebnie. Blair Witch to jeden z tych remake’ów, które pokazują, że nie ma sensu odświeżać fenomenu po 17 latach kopiowania go na wszystkie możliwe sposoby. [m]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz