
Organizatorzy imprezy pokazali pełny przekrój nowego kina grozy, przez splatter, gore, torture porn, groteskę i czarną komedię. Ponadto były spotkania z twórcami, wykłady i bloki krótkometrażówek – wśród nich świetny short Monsters, który na pewno wkrótce doczeka się pełnometrażowej wersji.
Moje najlepsze momenty festiwalu to:
Landmine Goes Click to trzymająca za gardło rozprawa o zemście, która jest niczym ładunek wybuchowy raniący odłamkami każdego w swoim zasięgu. Zaczyna się jak survival thriller, a kończy jak europejskie wydanie Tarantino. Trójka przyjaciół na wyjeździe w Gruzji nocuje pod namiotami na zboczu góry. Dwoje z nich to para narzeczonych, trzeci to przyszły świadek. Traf chce, że ten ostatni następuje na minę i nie może się ruszyć do czasu, aż zorganizują pomoc. Wtedy na jaw wychodzi zdrada dziewczyny z przyjacielem, a cała sytuacja okazuje się czymś więcej niż zwykłym trafem. Nagrodzony przez publiczność scenariusz jest jednym z lepszych, jakie kino niezależne ostatnio spłodziło. Film zaskakuje i wciąga, a w swoim ascetyzmie znajduje siłę. Reżyser Levan Bakhia prowadzi nas przez niewygodne pytania, na które nie daje odpowiedzi, a swoim bohaterom odmawia oczyszczenia.
Zaproszenie to slow-burner, który trzyma nas w niepewności co do swoich zamiarów aż do finałowej eskalacji przemocy. Karyn Kusama, reżyserka Aeon Flux i Zabójczego ciała, znajduje wreszcie swój głos w kinie niezależnym w duchu twórczości Ti Westa czy Adama Wingarda. Przyjęcie zmanierowanych 30-latków w domu na wzgórzach Hollywood ujawnia nieoczekiwane zamiary domowników. Film jest bardzo zgrabnie napisany: napięcie wygrane jest głównie długimi rozmowami, spięciami między uczestnikami przyjęcia, powracającymi traumami z przeszłości. Momentami podważamy rzeczywistość przedstawioną oczami głównego bohatera, a za chwilę myślimy, że jest on tam jedynym przy zdrowych zmysłach. Kto by się spodziewał po scenarzystach Ride Along, R.I.P.D., Starcia tytanów i Szeregowca Dolota, że napiszą tekst, który brzmi jak psychodrama przeznaczona na deski teatru, a wygląda jak wieczór rodziny Mansonów.
Found Footage 3D – nie widziałem, a podobno trzeba. Publiczność nagrodziła ten meta-horror o podgatunku zjadającym swój ogon trzema nagrodami, w tym za najlepszy film.

What We Become, czyli horror o apokalipsie zombie, jaką znamy i lubimy. Oszczędza nam taniej zrzynki z Romero i idzie powoli w kierunku Walking Dead. Nie ma w nim nic, czego wcześniej byśmy nie widzieli, a jednak ogląda się go bardzo dobrze. Po pierwsze: jest sprawnie zrobiony. Po drugie: skupia się na rodzinie, której oczami patrzymy na początki zagłady. Po trzecie: w chłodnym skandynawskim podejściu do gatunku jest coś odświeżającego. Bo Mikkelsen raczy nas intensywną pigułką, która kończy się zaledwie po 85 minutach, ale zostaje w organizmie znacznie dłużej.
K-Shop zabiera nas do brexitowej Anglii, o której gęsto ostatnio w wiadomościach. Salah, młody właściciel knajpy z kebabami, w obliczu rasowej dyskryminacji, znieczulicy na ulicach, a w szczególności – śmierci ojca i braku pieniędzy, postanawia do kebabów używać mięsa ludzkiego, które okazuje się hitem wśród klientów. Po trochu gorzka satyra, częściowo thriller gore i wyraźny hołd dla Taksówkarza, K-Shop jest mocny i chce dać widzom po mordzie, ale przeciąga swój trzeci akt i traci na sile. Reżyser Dan Pringle najlepiej radzi sobie w krytyce współczesnego świata pomylonych wartości. Naturalistyczne ujęcia wprost z ulic Bournemouth, imprezowego miasta na południowym wybrzeżu UK, budzą w widzu wewnętrznego Travisa Bickle’a.
Najsłabszym ogniwem festiwalu był dla mnie The Rotten Link, argentyńska ruralistyczna opowieść, która z horrorem ma za grosz wspólnego. Tak jak filmowa wieś nie ma nic wspólnego choćby z magią wsi Kolskiego – prędzej z wsiowym disco polo. Zacofanie pokazywane przez 90 minut nie robi dobrego, wnikliwego filmu, a zamiast tego przyprawia o mdłości. W trakcie seansu miałem ochotę wyjść już na ulice miasta, choćby nawet tego z K-Shop.
Lublin popłynął krwią, a teraz pora czekać rok na trzecią edycję festiwalu. Tymczasem Splat! Horror Fest dopisuję do filmowego kalendarza - na czerwono, oczywiście.
[m]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz