W czasach, kiedy kobietom odmawia się praw – nie tylko przez
mężczyzn, ale też przez inne kobiety – a ich indywidualność chce się zamieść
pod dywan sprowadzając ją do błahej zabawy, można dojść do wniosku, że tkwimy w
czarno-białej rzeczywistości rodem z Dzikiego Zachodu. Kobiety najwyraźniej powinny
szukać odpowiedzi na nurtujące je pytania w Biblii, filmach o Bondzie lub tych
z Johnem Wayne’em. Natomiast oglądać kobiecy świat można dzisiaj tylko oczami
Michaela Baya.
Porzućmy jednowymiarową przaśność i cofnijmy się do arcydzieła Johna
Cassavetesa z 1974 roku ze świetnymi rolami Geny Rowlands i Petera Falka. Tytułowa Kobieta pod presją słyszy zewsząd „bądź sobą”,
kiedy tak naprawdę oczekuje się od niej, że będzie tym, czego jej mąż chce. Buntuje
się przeciw swojej roli, ale jej indywidualność prowadzi ją na skraj szaleństwa.
Mąż prędzej ucieknie się do przemocy, niż da kobiecie wyrazić siebie. Bo według
samca alfa, który pewnie do poduszki czyta Biblię, podziwia Jamesa Bonda i za
wzór męskości uważa Johna Wayne’a, życie rodzinne może mieć tylko dwa kolory:
czarny lub biały.
Wydawać by się mogło, że Kobieta pod presją 50 lat po swojej premierze będzie pocztówką z przeszłości, a jednak jest niepokojąco na czasie.
Wydawać by się mogło, że Kobieta pod presją 50 lat po swojej premierze będzie pocztówką z przeszłości, a jednak jest niepokojąco na czasie.
Tak jak ten dobry, bo polski plakat filmowy autorstwa Mieczysława
Wasilewskiego z 1978 roku.
[m]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz