sobota, 21 marca 2015

Krótko.

LOFT jest filmem, który wygląda lepiej niż się go ogląda. Bohaterowie to pięciu samców tak stereotypowych, że męska część widowni będzie się za nich wstydzić. Finansują wspólnie tytułowy loft, aby móc zdradzać swoje żony w spokoju bez ryzyka bycia przyłapanym (bo widocznie tylko to powstrzymuje mężczyznę przed takim aktem). W tym natężeniu testosteronu brakuje tylko martwej kobiety – ale spokojnie, ta pojawia się w lofcie oczywiście bardzo szybko. Panowie stają się podejrzanymi i podejrzewają też siebie nawzajem. Razem: trochę jak męska wersja „Seks w wielkim mieście” + „50 twarzy Greya” - seks. Zagadka szybko rozmywa się wśród retrospekcji i zabiegów zanadto przemądrzałego scenarzysty. Kiedy już wszystko zmierza ku końcowej wolcie, spływa to po nas jak po szybach loftu, za którymi wiecznie widać deszcz, bo tak w scenariuszu napisano. Nie wspominając o kobietach, które są albo seksowne i kuszące albo zamężne. Stereotypy prześcigają się, a panowie żadnej lekcji z całego zdarzenia nie wynoszą – lekko to nawet frustrujące po seansie. Co ciekawe "Loft" jest trzecim podejściem do tej samej historii w ciągu 7 lat: w 2008 roku zdradzano żony w Belgii, w 2010 w Holandii i w 2012 w USA. Ci sami twórcy przy 2 remake’u musieli poczuć się nieśmiertelni. Tyle że dwuletni okres leżakowania, po którym film został wprowadzony, nie zmienił wody w wino. [m]


niedziela, 15 marca 2015

Elementary, dear Watson – chciałoby się powiedzieć wychodząc z pokoju i zostawiając za sobą rozwiązaną zagadkę morderstwa, z kluczem w dłoni i pojmanym winowajcą. Tyle że nie jest to tak proste jak na ekranie czy na stronach książki. W łódzkiej TKALNI ZAGADEK, oferującej ekscytujące real-time escape games, masz szansę poczuć każdą upływającą minutę dokręcającą zamek w drzwiach pokoju. Pora na Twój ruch.

Wybierając jedną z trzech tajemnic, zostajesz zamknięty z zadaniem rozwiązania zagadki morderstwa lub zaginięcia. Twój kolejny cel to odnalezienie sposobu wyjścia. Masz 45 minut, a do dyspozycji jedynie swoich towarzyszy oraz Wasze szare komórki rozgrzane do czerwoności. Pokój wygląda na opuszczony w pośpiechu, pozostawiony Tobie do przeszukania i odkrycia prawdy. Let the games begin.

Niczym swój ulubiony detektyw, czy to Rust Cohle, Hercules Poirot, Dexter Morgan, czy przytoczony już Sherlock Holmes, dostajesz szansę poczucia na własnej skórze emocji, sukcesów i rozczarowań związanych z rozwiązywaniem sprawy kryminalnej. A ta przygotowana jest pieczołowicie i przechodzenie przez jej kolejne etapy daje dużo frajdy. Przyznam, że z początku lekko mnie to przytłoczyło – tak dużo rzeczy do zbadania, tyle możliwości do przemyślenia, zegar odliczający czas. Jack Bauer czułby się tu jak w domu. Ale po chwili biorę się w garść i daję z siebie wszystko. Razem z pozostałymi detektywami przechodzimy od jednego tropu do następnego, zaglądamy do komputera denata, do jego szafy. Stąpamy ostrożnie po miejscu zbrodni, żeby nie zatrzeć śladów, nie chcemy przecież mieć opinii jak polska policja.

W końcu drzwi się otwierają. Klucz w zamku, sprawca pojmany. Sprawa zamknięta. A wyzwanie było duże – dlatego i satysfakcja też taka. Chyba poziom adrenaliny mi podskoczył, bo mam ochotę rozwiązać kolejną zagadkę. Wszyscy detektywi zadowoleni z udanej roboty i z wyboru alternatywnej rozrywki na weekendowe popołudnie. Żałuję tylko, że nie przygotowałem sobie na tę okazję jakiegoś one-linera, którym mógłbym rzucić, po czym założyć okulary przeciwsłoneczne i wyjść bez słowa. Cóż, będę musiał tam wrócić. [m]



sobota, 14 marca 2015

Krótko.

LUDZIE JAK MY to przeoczony film duetu scenarzystów od blockbusterów, Kurtzman/Orci. Panowie wskrzesili serię Transformers (te dwie pierwsze części, które można było jeszcze miło obejrzeć) i Star Trek, reanimowali Mission: Impossible przy jej trzeciej odsłonie, a dla telewizji pracowali nad Alias, Fringe i Sleepy Hollow. Między tymi wszystkimi efektownymi/efekciarskimi wielomilionowymi fabułami pojawił się mały film na podstawie prawdziwej historii jednego z twórców (tego, który zajął się też reżyserią) o odkrywaniu więzów rodzinnych w niespodziewanym czasie i miejscu. Chris Pine przyjeżdża w rodzinne strony na pogrzeb ojca. W domu nie bywał częstym gościem, z rodzicami nie miał dobrego kontaktu, nawet o swój związek z Olivią Wilde nie dbał do tej pory tak jak powinien. Z testamentu dowiaduje się, że otrzymał w spadku kolekcję płyt winylowych ojca/muzyka, aby mógł, jak Johnny Cash śpiewał, get rhythm. Oprócz tego dostaje zadanie zadbania o siostrę, o której do tego momentu nie miał pojęcia. Wszystko prowadzi przez humor do wzruszeń, a rodzeństwa oglądające mogą nawet złapać się za ręce w trakcie zakończenia. Może się wydawać zapychaczem czasu do niedzielnego obiadu, ale Ludzie jak my to tak naprawdę dobra pozycja na sobotni wieczór. Warto obejrzeć tę ciepłą historię dla jej ludzkich postaci, które w ciągu dwóch godzin dojrzewają i znajdują właściwą dla siebie drogę. Pine nie ogrywa wymuskanego amanta, zamiast tego jest uciekającym od odpowiedzialności, w życiu prywatnym i w pracy, bajerantem, który nie wzbudza naszej sympatii, ale musi na nią zapracować. Michelle Pfeiffer nie starzeje się i jest nadal kobietą-kotem, tyle że udomowioną i wyciszoną. Natomiast Elizabeth Banks odkrywam na nowo z każdą jej rolą – pokazuje, że oprócz talentu komediowego i ładnego wyglądu jest też prawdziwą, niebojącą się wyzwań aktorką dramatyczną. Nagrody się jeszcze na nią posypią. [m]

wtorek, 10 marca 2015

Dobre, bo polskie!

Ostatnio, niekoniecznie fizycznie czy też geograficznie, opuściłem Polskę i widzę, że tam też wielu dziwnych ludzi robi słabe rzeczy i twierdzi przy tym, że jeśli się to nikomu nie podoba, to dlatego, że sztuki nie rozumieją.
Taki **uj!
Nie podoba się, bo to słabe jest, tyle. Nie muszę być specjalistą w danej dziedzinie, żeby stwierdzić, że to jest dobre, a to nie. Też tak sądzicie?
Jeśli tak, to powiedzieć mogę tylko tyle: **uja się znacie, lubicie tylko te melodie, które już wcześniej słyszeliście.
Nie brzmi to jak Sutka Suflera czy Perfekcyjna Lejdi Pank? No wiem, jeden Rabin powie tak, inny powie nie, ale czy faktycznie tego posłuchaliście?
Los Trabantos niby brzmi jak coś tam z dzieciństwa, niby ludyczne motywy w warstwie lirycznej, a jednak jest jakaś odmiana, oderwanie się od dziesięciu przykazań muzyki polskiej.
Wtorek, prawie środek tygodnia, poranki coraz to jaśniejsze.‪#‎dobreBoPolskie‬ wstajemy? [b]

niedziela, 8 marca 2015

8 marca 1950 roku ZSRR ogłosiło iż dysponuje bombą atomową - nie bardzo pamiętam te czasy, ale coś mi się kojarzy, że był to spory news.
Ja natomiast, z okazji dnia kobiet, ogłaszam wszem i wobec, że przez najbliższy rok postaram się być nieco mniej szowinistyczną świnią niż dotychczas - taki mój mój prezent dla piękniejszej części ludzkości, a co.
Nieco poważniej.
Drogie panie, niech Wam się układa po Waszej myśli. I już.
A teraz znowu nieco mniej poważnie... [b]

sobota, 7 marca 2015

Krótko.

OPEN WINDOWS bawi się świetnie swoją oryginalną formułą filmu stworzonego ze zrzutu pulpitu – tak świetnie, że prowadzi fabułę przez zaułki niedowierzania i wywracania oczami. W pewnym momencie filmu historia i postaci po prostu przestają się liczyć, ale nietypowa konwencja utrzymuje zainteresowanie na tyle, że daje radę dotrwać do końca. Możecie nawet wkręcić się w absurdy zakończenia, pod warunkiem że wywracanie oczami na widok kolejnego wydania Frodo-we-mgle w wykonaniu Elijah Wooda Was nie zmęczy. A jeśli na film spojrzeć z przymrużeniem oka, ma on ironiczny wydźwięk satyry na fascynację celebrytami w erze publicznej fejsbukowej prywatności. Sasha Grey​ kiedyś powiedziała: “Moje ciało to moja sztuka oraz narzędzie do zarabiania pieniędzy”. W swojej, jeszcze świeżej, karierze filmowej rzeczywiście zarabia na razie głównie ciałem – przez większość „Open Windows” jest w szlafroku – oraz wystraszoną miną. Ale kto ogląda Sashę Grey w nadziei na subtelną kreację aktorską? Nacho Vigalondo (btw: polecam jego Timecrimes​) inspiruje się dokonaniami DePalmy zainspirowanymi Hitchcockiem i daje nam thriller wypełniony zwrotami akcji – gdyby tylko jeszcze w nie wierzyć, byłoby może trzęsienie ziemi. [m]