W tym szaleństwie była metoda. Paul Schrader napisał scenariusz „Taksówkarza” w 10 dni, trzymając obok maszyny do pisania naładowany rewolwer. Pisał o swojej samotności i izolacji od świata, co ostatecznie przerodziło się w postać Travisa Bickle’a, a Schraderowi pomogło podnieść się i stanąć na nogi. Martin Scorsese, po starciu ze studiem o przemoc w gotowym filmie, dostał warunek: poprawki albo skazanie na kategorię X, zarezerwowaną głównie dla pornografii. Jak głosi legenda, Scorsese, rozgoryczony po otrzymaniu wieści, pił całą noc i chciał następnego dnia iść do studia z pistoletem, aby „przekonać” cenzorów do swojej wizji. Odwiódł go od tego kolega, a sprawę załatwił zabieg przyciemnienia koloru krwi w finałowej scenie jatki. Legendą nie jest natomiast to, że Robert De Niro przygotowywał się do filmu pracując jako taksówkarz – 15 godzin dziennie przez miesiąc, jednocześnie analizując przypadki chorób psychicznych.
Z tego po prostu musiało wyjść dzieło szalone i ponadczasowe.
Czas nie ima się też samego Scorsese. Niby świętuje dziś 73. urodziny, a z każdego kolejnego filmu bije ta sama pasja i młodzieńcza energia. Jedyny i niepowtarzalny. Sto lat to za mało.
A jak „Taksówkarz”, to i świetna muzyka Bernarda Herrmanna – nie da się ich rozdzielić. O, proszę: www.youtube.com/watch?v=Bx4aK-YsPeU. Swoją drogą, były to ostatnie dźwięki, które Hermann stworzył przed śmiercią. A jego pierwsze? „Obywatel Kane”. Przypadek?
Polski plakat filmowy autorstwa Andrzeja Klimowskiego z 1978 roku. Bardzo #dobrebopolskie, prawda?
[m]