sobota, 28 maja 2016

10 Cloverfield Lane

W świecie, gdzie każdy film ma plakat zapowiadający teaser trailera swojego zwiastuna, jeden człowiek ma tyle mocy, żeby ukryć istnienie swojego franczajzowego filmu aż do ostatniej chwili.
J.J. Abrams, drugi (bo już nie taki młody) Spielberg, odpowiedzialny za reanimację cykli Mission: Impossible, Star Trek i Star Wars, wziął w 2008 roku pod swoje skrzydło mały projekt. Tajemniczy roboczy tytuł, który zmienił się w oficjalny, sprytny viralowy marketing, aż wreszcie potężne i zaskakujące przeżycie kinowe – to tak w skrócie był „Cloverfield”, produkowany przez Abramsa, napisany przez Drew Goddarda i wyreżyserowany przez Matta Reevesa. Osiem lat później, ta sama ekipa wróciła zrzucając do sieci – ani be, ani me, ani kukuryku – zwiastun filmu, który oficjalnie potwierdził istnienie nowego kinowego uniwersum, cloververse.

10 Cloverfield Lane najlepiej oglądać tak, jak twórcy sobie zaplanowali, czyli na czysto, bez wiedzy o fabule. Znajomość pierwszej części pomaga, choć jej brak nie psuje zabawy. Nie jest to typowa „dwójka” z większym budżetem i lepszymi efektami. Przeciwnie – film kosztował 5 razy mniej i zamiast rozwałki stawia na psychologię i napięcie. Piątka dla tych panów już za sam punkt wyjścia sequela!

10 Cloverfield Lane
Przez dużą część filmu oglądamy tylko trójkę bohaterów, na dodatek zamkniętych pod ziemią. Samcem alfa wśród nich jest Howard grany przez Johna Goodmana, którego przytłaczająca postura i mina wkurzonego teścia robią tak dużo dla tego filmu, co monstrum dla części pierwszej. Kroku dotrzymuje mu Michelle (Mary Elizabeth Winstead), twarda, inteligentna babka, która ze swoją pomysłowością i zaradnością pasowałaby do ekipy Nostromo. Jest też ten trzeci, Emmett, który wyprosił sobie miejsce w podziemnym bunkrze zbudowanym przez Howarda. Czy dwójce gości poszczęściło się, czy wręcz przeciwnie? Zadacie sobie te pytania kilka razy podczas seansu, a odpowiedź nie jest prosta.

Dużymi plusami filmu są napięcie i klaustrofobiczna atmosfera. Jeśli cenicie dobry scenariusz i dialogi, wciągnie Was też ten – który zresztą początkowo z Cloverfield nie miał nic wspólnego. Dopiero poprawki Damiena Chazelle (Whiplash) nadały mu obecny kształt. Ale trzeba też oddać reżyserowi co jego. Dan Trachtenberg w swoim pełnometrażowym debiucie wykazuje się wyczuciem i inscenizuje swoje przedstawienie z dbałością o takie szczegóły, jak płyty w szafie grającej, filmy na półce, a nawet zasłonę prysznica. A skoro jesteśmy pod prysznicem – pierwszy akt 10 Cloverfield Lane jest rozegrany niczym wariacja na temat Psychozy. Nie tylko zaczyna się od hitchcockowskiego trzęsienia ziemi, ale też nawiązuje do niefortunnej ucieczki Marion Crane prosto w łapska Normana Batesa.

10 Cloverfield Lane i Cannibal Airlines
Chcąc dać filmowi kolejnego plusa, wchodzę na grząski teren, bo zahaczam o zakończenie. Nie wszystkim finalna wolta przypadnie do gustu, ale zwolennicy gatunku science-fiction będą w swoim żywiole. Ostatni akt jest bardzo dobrym zamknięciem wątków poruszanych przez cały film, a dodatkowo pierwszorzędnie podnosi ciśnienie. Osobiście podczas końcówki stwierdziłem, że – może trochę z tęsknoty za Ellen Ripley – wielka to przyjemność oglądać twardą babkę kopiącą tyłki.

PS. Po zakończonym seansie polecam sięgnąć do Internetu, bo twórcy zadbali o fanów, dostarczając im pożywki na okres oczekiwania na część kolejną. Wystarczy wyszukać pojawiającą się w obu częściach Cloverfield podejrzaną firmę Tagruato, na ich stronie znaleźć pracownika miesiąca lutego 2016 (niespodzianka!), a następnie wygooglować napis na jego koszulce… Dalej Wasz ruch.
[m]

piątek, 27 maja 2016

Shot: Whiplash

Co powiecie na shota? Krótki film na wieczór – dziś to 18 minut, które doprowadziło do deszczu nagród, w tym nominacji do Oscara za scenariusz adaptowany dla świetnego Whiplash. Właśnie, dlaczego adaptowany? Dlatego, że najpierw była ta krótkometrażówka, która spodobała się na tyle, że Damien Chazelle zdobył pieniądze na wersję kinową. J.K. Simmons, po raz pierwszy jako Fletcher, dyryguje i wpada w furię. Zobaczcie, jak wyglądały początki Whiplash – ja mam ochotę na więcej. [m]



Whiplash (2013) from mamlakat on Vimeo.
Piątkowy mindfuck, niby piątek, a w pracy jak poniedziałek, niby po przerwie, a jednak jakby jej nie było i pracowanie ze zdwojoną mocą. Słuchałam dziś w radio jak słuchacze dzwonili z jakich względów nie mają wolnego. Jeden pan na przykład musiał siedzieć w busie i czekać, aż się innemu kierowcy bus czy tramwaj zepsuje, żeby wyjechać jako bus zastępczy. Tak. Z tego miejsca pozdrawiam serdecznie Antyradio, które mi zawsze poranne podróże do pracy w ten czy inny sposób umila. A jak już mindfuckiem zaczęłam, to i mindfuckiem skończę - spójrzcie na ten obrazek i niszczcie sobie dzieciństwo. [p]

1968. Christopher Lee i Vincent Price pozują do zdjęć w przerwie w kręceniu filmu The Oblong Box, opartego na opowiadaniu Edgara Allana Poe. Dostają szachy i mają wyglądać dostojnie, jak na dwie ikony kina grozy przystało. Fotograf mówi im, żeby po prostu rozegrali partyjkę. Lee mówi, że nie umie grać w szachy, na co Price odpowiada tym samym. Wybuchają śmiechem, a dostojne zdjęcie diabli biorą.
Wtedy, na planie, obaj panowie spotkali się po raz pierwszy. A dzisiaj obaj obchodziliby urodziny. Partyjka? [m]
Christopher Lee i Vincent Price

środa, 25 maja 2016

Ach, cóż to był za weekend! Dzięki PodRóżni - Festiwal o krok dalej! 2016 był on cudowny, wspaniały i niezapomniany. Ja wiercidupa jestem, za długo usiedzieć nie mogę, ciągle gdzieś mnie gna poza dom, jak za długo siedzę to nieszczęście straszliwe, a taki festiwal pełen prelekcji świetnych ludzi - podróżników był wspaniałą okazją do kolejnego wyrwania się. No i laba pod namiotem, co absolutnie kocham, w tak pięknym miejscu...
A miejscem tym były - Forty Srebrna Góra, skąd widoki są dech zapierające, a i samo miejsce klimat ma niesamowity. Prelekcje w kazamatach to jest TO! ;)
Jeśli ktoś, tak jak ja, uwielbia eksplorować nowe tereny oraz słuchać opowieści innych o tym, jak zwiedzali je oni, co tam robili, jak tam dotarli i jakie wrażenia przywieźli, to jest to miejsce idealne. Zajrzyjcie na strony prelegentów i zobaczcie, jak świetne pomysły wpadają czasem do głowy i jak DA SIĘ realizować marzenia przy odrobinie uporu, szczęścia, odwagi. :)
Z mnichami na deskorolce? Longandroll ma co opowiadać, a robi to najsympatyczniej w świecie! Dziewczyna i MOTÓR? :D Riding Across World ma duuużo do opowiadania w tym temacie! Zdobyłam od niej książkę (z przesłodką dedykacją) i obiecałam groźnie wysmarować recenzję, więc oczekujcie. :) A jak to jest stąpać po wulkanie? Opowie Wam Grzegorz Gawlik, który niczego się nie boi: http://www.grzegorzgawlik.pl/ Ogólnie masa tego była i wszystko godne polecenia, więc najlepiej zajrzyjcie na stronę PodRóżni - Festiwal o krok dalej! 2016 gdzie znajdziecie cały program i będziecie mogli śledzić prelegentów z tematyki, która Was zainteresuje. I zapiszcie sobie, żeby wybrać się na ten festiwal za rok. ;)
A ja poza tym w końcu po raz pierwszy w życiu odważyłam się zatańczyć belgijkę na tym spędzie. I to było jedno z najradośniejszych wydarzeń w moim życiu. ;) Dziękuję wszystkim uczestnikom za wspólne tańcowanie! :) Odskok, doskok, zmiana miejsc! :)
Ale już szczyt szczytów to był szał i ogień, czyli to, co działo się pod sceną podczas koncertu zespołu Katedra. Podróżnicy to wspaniali ludzie i zespolenie pod sceną przerosło moje wszelkie koncertowe doświadczenia. Wspólne układy taneczne i ta E NER GIA! :) Dzięki wielkie dla zespołu Katedra za tak niesamowicie pozytywne natchnięcie mocą i zaproszenie na łąki. ;)
W związku z tym, by podzielić się z Wami moją radością i szczęściem, wywołanymi przez ten festiwal, załączam Katedrowe zaproszenie na łąki. I po wyjściu z pracy koniecznie się do tego zaproszenia ustosunkujcie. ;) [p]

wtorek, 24 maja 2016

Dobry, bo polski plakat filmowy: Martwica mózgu (Piotr Łukaszewski)

Martwica mózgu
Dzień mamy się zbliża - z tej wyjątkowej okazji 2 polskie plakaty filmowe. Jeden z nich jest autorstwa Piotra Łukaszewskiego, a drugi jest klasyczną okładką do wydania VHS dystrybucji Vision, więc trochę kłamałem mówiąc, że to 2 plakaty. Ale że okazja jest jaka jest, wybaczycie mi. Martwica mózgu, matka komediowego gore, matka matek-zombie i matka sukcesu ekranizacji trylogii Tolkiena (prawdziwej trylogii, nie tej drugiej rozwlekłologii). Namęczyła się rodzicielka, nie ma co, kwiaty jej się należą.
Ale najpierw: którą wersję wolicie?
Martwica mózgu, VHS
[m]


Z archiwum [m]: The X Files

Z archiwum X, sezon 9, odc. 4
Dobre, bo polskie? Dziwaczny polski akcent w dziewiątym sezonie Z archiwum X jest jednocześnie przydatną wskazówką na sezon grillowy. Także ten, carpe kiełbasem i nie róbcie siary z talerzami. [m]

Trzeba go jakoś przetrwać... a dziś może być tym trudniej, że pogoda za oknem raczej sprzyja byciu za oknem 
A skoro ciepłe klimaty, to zabieram Was do Brazylii... Takie oto odkrycie! Wzruszyli mnie i naprawdę dali radę!
Bardzo miło się tego słucha, tym bardziej, że z tak daleka... Obrigado, Luca Seman. Pozdrowienia.
[d.]

niedziela, 22 maja 2016

Nie samą Biblią ksiądz żyje. Gdyby takie rzeczy na mszy prawili, jak w Egzorcyście III, to bym może się skusił, żeby pójść. [m]

Egzorcysta III

sobota, 21 maja 2016

Cloverfield miał świetną kampanię marketingową: zdjęcia z pytaniem „what is Cloverfield?” i datą 1-18-08 obiegły Internet (podobnie jak w 1999 wykorzystano pytanie „What is The Matrix?”), powstała strona japońskiej organizacji Tagruato i fikcyjnego napoju Slusho! Zagadka chwyciła, a podpowiedzi zostały rozrzucone po sieci. Viral pierwsza klasa – film zarobił 170 milionów przy budżecie 25, a przede wszystkim był bardzo dobrym i świeżym kawałkiem kina.
Teraz, po ośmiu latach, wszechmocny J.J. Abrams mógł sobie pozwolić, żeby zrzucić do Internetu zwiastun 10 Cloverfield Lane na 2 miesiące przed premierą, bez żadnego ostrzeżenia i tłumaczenia, czy to sequel, prequel czy jakiś inny quel. Marketing znowu opiera się na viralu i jest na tyle subtelny, że możecie go przegapić, jeśli nie poszukacie. Przykład? Strona tagruato.jp została zaktualizowana i po kilku klikach lądujemy na podstronie z pracownikami miesiąca lutego 2016 – a tam… Sami zobaczcie: tagruato.jp/employee_of_the_month_2016_february.php.

PS. Recenzja 10 Cloverfield Lane wyląduje niedługo. [m]

czwartek, 19 maja 2016

Aah, tak, lubimy tłumaczenie filmów w internecie. Gdzie jest Grupa Hatak, kiedy ich potrzeba?
The Boy, 2016
Na na nucę od rana, choć początkowo rano było ciężkie, bo po wieczorze pełnym wspomnień i rozmyślań, mózg upierał się, że dziś mam dzień wolny. I tak, zasypiając o 1, a słysząc budzik o 5, usilnie wmawiał mi, że ten dźwięk to we śnie, że wcale nie muszę wstawać, bo jest sobota i nie idę do pracy. Kłamczuch.
"Na na" to jednocześnie tytuł albumu Lady Pank z 1994 roku, z którego pochodzi jedna z moich ulubionych piosenek, czyli załączona do posta "Na co komu dziś".
Wiele jest polskich starych polskich piosenek, które lubię i cenię, a szczególnie właśnie te od Lady Pank, Maanam, Kobranocki czy Daabu. Dziś coraz trudniej o takie teksty i ten klimat, ale nie marudzę, bo jednak coś tam fajnego się pojawia! Przecież... ‪#‎dobrebopolskie‬
Jak słucham takich utworów, to są to te nieliczne momenty, gdy nachodzą mnie sentymenty. Znacie to, nie? Leci coś w radio czy wskoczy Wam na playlistę i niby jesteście twardzi, ale nagle w głowie pojawiają się obrazy, jak to to... i tamto... i tu i tam! Ech.
Zaraz mam ochotę wybyć gdzieś do lasu czy w góry, pośpiewać przy ognisku czy z nieznanymi ludźmi w schronisku. "Na co komu dziś" ma jednocześnie dla mnie wartość sentymentalną, bo tekst pomógł mi otrzeźwieć, choć piłam przy nim dużo. 
No, to na co komu dziś... wstawać, skoro mózg podpowiada by spać - a jak już musimy, to choć z dobrym utworem od rana. Ahoj! [p]

środa, 18 maja 2016

Zabójcza broń to jeden z najlepszych prezentów, jakie dały nam lata 80. Zajebista seria wraca jako serial. Czemu, kurna, nie! No, na przykład temu, że wyszedł pierwszy trailer i nie czuć chemii, flow ani napięcia. Psychoza Riggsa tu bardziej przypomina błazenadę. Murtaugh to marudny Danny Glover krzyczący "Hey, Riiiiiggs!", a nie szybko mówiąca postać z komedii. Lubię Wayansów, ale Damon wygląda, jakby nie wyszedł jeszcze z parodii, wciąż powstrzymując śmiech.
Dobra, wydech, ‪#‎nohate‬. Nadal chciałbym, żeby to wyszło, więc trzymam kciuki, że gotowy serial będzie się kleił bardziej, niż przeładowany zwiastun. [m]

wtorek, 17 maja 2016

Dobry, bo polski plakat filmowy: Gliniarz z Beverly Hills (Maciej Kalkus)

Gliniarz z Beverly Hills
Podoba mi się, jak ten plakat przypomina okładkę komiksu. Podobają mi się kolory i Eddie Murphy naprawdę podobny do siebie. Podoba mi się też, jak Axel Foley strzela sokiem pomidorowym z pistoletu na wodę. Ale najbardziej podoba mi się biała milicyjna pałka u jego pasa. Teraz wiemy, że zanim pojechał do Detroit, Foley chronił i służył w ZOMO. Rewelacyjny detal.
Nie podoba mi się natomiast napis przechodzący przez środek i psujący wrażenia wizualne, ale – sorry – nie mogłem innej wersji znaleźć.
Polski plakat filmowy autorstwa Macieja Kalkusa. I ukłon za pałkę! Nie, to źle brzmi.
[m]


Beverly Hills Cop, więc nie można inaczej: www.youtube.com/watch?v=V4kWpi2HnPU

Dobre, bo polskie

Dobre, bo polskie w urodzinowej odsłonie!
Marek Bilinski obchodzi dziś 63. urodziny...ale niepotrzebnie cyfry przywoływać, jak wystarczy przywołać to, co stworzył!
Geniusz, (moim zdaniem) zbyt mało doceniony, a młodszym pokoleniom pewnie nie znany...a szkoda!

Dobra to zatem okazja, aby przypomnieć sobie chyba najbardziej znany utwór (zaraz po nim "Dom w Dolinie Mgieł") z albumu E≠mc² z 1984 roku. Oba były bonusami, a ponownie zostały wydane na albumie "Ucieczka Do Tropiku" w 1987 roku - tylko w wersji kasetowej (dla młodszych odbiorców: kaseta, to taki nośnik dźwięku przed CD, posiadający taśmę magnetyczną i przewijany najczęściej ołówkiem...).
Panie Marku, dzięki za te i inne dźwięki! Niech się dalej tworzą! Wszystkiego najlepszego!
[d.]
Jeśli ktoś w metryce urodzenia ma 31 listopad, to jego życiu już po kres musi towarzyszyć absurd.
Tak to było z Himilsbachem. Jego życiorys pełen jest niejasności, zawiłości, więc opowiadać można dużo. Natomiast historiami o aktorskim duecie Himilsbach - Maklakiewicz zapisano już milion kartek.
Przytoczę jedną taką anegdotkę.

Na pogrzebie pewnego znanego aktora, zebrał się cały aktorski światek tamtych czasów. Zabrakło jedynie Himilsbacha. Wszyscy wspominali, rzucali kwiaty, kiedy nagle wpada Jan i z impetem wrzuca coś na powoli zasypywaną już trumnę, aż huknęło.
Maklak zaskoczony pyta go: Janek, co żeś Ty tam wrzucił?! Na co Himilsbach odpowiada: Nie zdążyłem już do kwiaciarni, więc kupiłem bombonierkę...
Dzień dobry. [p]

wtorek, 10 maja 2016

Dobry, bo polski plakat filmowy: Czy leci z nami pilot? (Witold Dybowski)

Czy leci z nami pilot?
Jim Abrahams, 1/3 ZAZ, czyli tria Zucker-Abrahams-Zucker, musi być zabawnym gościem. W szkole nauczyciele wróżyli mu przyszłość w komedii, ale nie w nauce. Lata później o parodystycznych dziełach ZAZ pisano prace dyplomowe. Kto się śmiał ostatni?
Abrahams dobrał się z braćmi Zucker i zrobili razem live show ze skeczami, który później przekuli w film The Kentucky Fried Movie. Ich sposobem na gagi było oglądanie nocami telewizji i wyłapywanie głupawych reklam, filmów i programów, a później wydobywanie z nich absurdu. W ten sam sposób powstał klasyk komedii zajmujący miejsce w każdym zestawieniu najzabawniejszych filmów – Airplane! Którejś nocy ZAZ obejrzeli film tak zły, że postanowili wykupić do niego prawa i zrobić swoją wersję. Filmem tym był Zero Hour! z 1957 roku, z którego zaczerpnęli fabułę łączne z zatruciem pokarmowym na pokładzie samolotu, niektóre postaci, a nawet wykrzyknik w tytule!
Dziś Abrahams kończy 72 lata. Rzut oka na jego filmografię i wybaczam mu zamykający ją Straszny film 4. To, co zrobił dla komedii – razem z braćmi Zucker w Czy leci z nami pilot?, Nagiej broni i bez nich w Hot Shots! – wyśmiało mi co najmniej kilka dodatkowych lat życia. Dzięki i zdrowie!
Leci z nami polski plakat‬ filmowy autorstwa Witolda Dybowskiego z 1984 roku. Dobre, bo polskie. I nie nazywaj mnie Shirley.
[m]

poniedziałek, 9 maja 2016

Marketing bohaterów

W tym sezonie słowo klucz to 'versus'. Batman bił się z Supermanem, teraz Kapitan Ameryka bije się z Iron Manem. Ale przecież wiemy, że to wszystko wrestling - na niby i ustawione. Prawdziwy versus jest między działami marketingu. Marvel bije się z DC o o kolejne miliony w kasach - w bitwie na dolary na razie wygrywa pierwszy. Tylko, psiakość, bijcie się o jakość! [m]
Batman v Superman / Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów

niedziela, 8 maja 2016

Surf music

Czasem nawet nie wiemy, jakie fajne zespoły znamy, dopóki nie postanowimy iść za ciosem, i poszukać o twórcy czegoś więcej, dzięki jednej świdrującej mózg piosence. Tak było w moim przypadku z utworem Misirlou, znanym wszystkim dobrze z Pulp Fiction.

Jakiś czas po molestowaniu w kółko owego Misirlou, postanowiłam w końcu sprawdzić, cóż to za jedni go wymodzili. Odkryłam wówczas Dick Dale and the Del-Tones.

Dick Dale, znany szerzej w kręgach surf rocka jako Król Surf Gitary, eksperymentował z efektem pogłosu, współpracował ściśle z Fenderem. Jako pierwszy wykorzystywał ichniejszy 100-watowy wzmacniacz gitarowy.

Ciekawostka! Dick był leworęczny i zamiast zmienić układ strun... grał na gitarze do góry nogami. :D Nawet po wypuszczeniu gitar dla leworęcznych, nadal wolał grać w swoim stylu.

Jego szalone i szybkie granie efektu staccato i popisowe poskramianie gitary wraz z dawaniem niezłego show, jest rozważane jako jeden z elementów dających inspirację heavy metalowi. Dick miał ogromny wpływ na sposób grania i twórczość artystów takich jak Jimi Hendrix czy Eddie Van Halen! :)

Dla odmiany od znanego chyba wszystkim Misirlou zapodam więc inny utwór Dicka i jego zespołu - Grudge Run. Jest to jeden z moich ulubionych surfrockowych utworów, takie klimaty ogromnie mi pasują na obecną pogodę. Kojarzą mi się z chillem po ostrym pływaniu w jeziorku, walnięta gdzieś z piwkiem na dzikiej plaży, czy z wcinaniem triumfalnej kiełbaski na szczycie ostatnio zdobytej góry. Tak jest, to lubię. Przy surf dźwiękach jak ta lala. [p] 

czwartek, 5 maja 2016

Cabin Fever (2016)

Ja się tylko zastanawiam, jak te wszystkie stacje benzynowe na mało uczęszczanych drogach w horrorach w ogóle jeszcze stoją. Że nie wspomnę o zarabianiu jakichkolwiek pieniędzy. Z taką obsługą.

Nie będę się natomiast zastanawiał, po co powstał reboot Cabin Fever, bo nie warto. Lepiej obejrzeć jakiś dobry horror - o! na przykład The Witch. [m]

Cabin Fever, 2016

wtorek, 3 maja 2016

Dobry, bo polski plakat filmowy: Rocky Horror Picture Show (Marta Szmyd)

Wszystkiego najlepszego, Polacy! – mówi Facebook. Dziś ‪#‎dobrebopolskie‬ wybrzmiewa mocno i z powiewającą flagą w tle. Dlatego już śpieszę do Was z plakatem młodej polskiej artystki Marty Szmyd, która kontynuuje starą i dobrą polską szkołę – a patrząc na jej prace, myślę, że mogłaby w tej szkole uczyć.

Czemu The Rocky Horror Picture Show? Jedno słowo: wolność. A za nim drugie słowo: dekadencja.

Dobry, bo polski plakat filmowy autorstwa Marty Szmyd aka MSworkz. Wypijmy za wolność moją, Twoją i Waszą. Wiwat! [m]

poniedziałek, 2 maja 2016

Don't Look Any Further, czyli przez Internet za króliczkiem

Zdaję sobie sprawę, że problem to duże słowo na to, co zaraz przytoczę. Niemniej, mam problem. Możliwe, że jako jedyny w naszym pięknym kraju jestem na tyle szczęśliwy, aby mieć tylko (aż!) taki problem. Mianowicie: znalazłem piosenkę, której nie ma. Co więcej, ta piosenka chodzi za mną jak Wokulski za Izabelą. Ze wszystkich piosenek, które są dostępne na wyciągnięcie myszki, trafiła mnie w serce ta, której – kurna! – nie mogę mieć.

Orison, Z archiwum X
Zaczęło się tajemniczo, bo od Z archiwum X. W „Orison”, 7 odcinku 7 sezonu, Scully prześladuje niewyraźna muzyka, którą słyszy na miejscach zbrodni – okazuje się ona radiowym hitem jej dzieciństwa. Piosenka zwiastuje starego przeciwnika, psychopatę/zboczeńca Pfistera, dla którego Scully jest tą jedną, która się wymknęła. Wraca więc po nią, niepotrzebnie dla widza zresztą, bo dostajemy w zasadzie odgrzewany kotlet, który smaczny był tylko za pierwszym razem.

Wracając do sedna, „Orison” dał mi coś innego niż regularny, trzymający w napięciu odcinek. Dał coś, czego nie spodziewa się ktoś po sześciu sezonach przygód Muldera i Scully, czyli chwytliwy szlagier z szorstkim męskim wokalem. Refren powtarza „Don’t look any further”, podpowiadając Scully, aby przestała szukać, bo ma coś pod nosem. Ten emocjonalny wątek, silnie obecny przez cały sezon, wybrzmiewa w odcinku wyjątkowo mocno właśnie za sprawą powtarzanej kilkukrotnie piosenki. Świetny klimat, dobra melodia, wokal i chórki wywołały i u mnie ciarki na plecach – zacząłem szukać, spokojny o swoje i wyczekujący momentu aż dodam nowy kawałek pod tytułem „Don’t Look Any Further” do swojej playlisty.
Don't look any further, Scully

A tymczasem – bum! – Internet przegrał. Znalazłem funkowy oryginał śpiewany przez Dennisa Edwardsa (YOUTUBE) z rozkosznie przestarzałym teledyskiem, w którym wokalista sam wygląda jak psychopata/zboczeniec. Niestety, nie ten klimat, którego szukałem. Zirytowany nieudanymi poszukiwaniami zasięgnąłem wiedzy i doczytałem, że wykonawca oryginału nie zgodził się na wykorzystanie piosenki w serialu, dlatego twórcy postanowili zapłacić innemu, bluesowemu artyście. Tym sposobem John Hiatt nagrał cover „Don’t Look Any Further”, który przebił pierwowzór.

Znalazło się kilku fellow nerds zza Oceanu, którzy z tym samym problemem zwrócili się do Internetu. Jak się okazuje, piosenka Johna Hiatta nie została w żaden sposób wydana i nie istnieje poza serialem, może tylko w szafie kogoś z ekipy The X Files. A ponieważ jest to problem jedynie dla grupy nerdów, nikt nie łaszczy się na wydawanie deluxe edition ost z bonusową piosenką.

John Hiatt
Jedyny dostępny fragment utworu Johna Hiatta (YOUTUBE), zgrany prosto z serialu, to marchewka na kiju, która nie pozwala zapomnieć o „problemie” i przypomina o ostatecznej niedostępności rozwiązania. Z jednej strony – irytujące jak cholera! Z drugiej strony – odświeżająco nowe w erze wszech-dostępności Internetu. Trochę powrót do dzieciństwa, kiedy piosenkę trzeba było wytropić i upolować. Trochę jak pogoń za króliczkiem.

[m]