wtorek, 29 lipca 2014

Polski plakat filmowy

Dziś premiera "Twin Peaks: The Entire Mystery" na dvd i blu-ray. Całość genialnego serialu z dodatkowymi scenami, film "Ogniu, krocz za mną" wzbogacony o 90 minut materiału, wywiady, filmy dokumentalne, świat Lyncha podobno w pełnej krasie. Szukam sponsora... 

Z tej okazji polski plakat filmowy autorstwa Ewy Bajek.
#dobrebopolskie #twinpeaks #theentiremystery #firewalkwithme
[m]

Od rana #dobreBoPolskie. Transsexdisco to kolejna 'młoda' kapela ze stajni, jakżeby inaczej, SP Records. Przesłuchałem chyba wszystko, co do tej pory wydali, czy to własnym sumptem(pierwsza płyta), czy już po dołączeniu do wspomnianego wcześniej lejbelu, i, choć nie zdarza mi się to często, stwierdzam, że to jest naprawdę dobre. Równo jest - trudno znaleźć jakiś słabszy utwór, a kilka wybijających się owszem. Przyznaję, że na początku nie całkiem byłem przekonany do wokalisty, ale zmieniłem zdanie i teraz nie mogę wyobrazić sobie tej kapeli bez niego. Zresztą często tak mam - Ghost BC to na początku była dla mnie, pod względem wokalnym, rzecz nie do zaakceptowania, teraz zaś w wokalach jestem lekko zakochany.

Ale odbiegam od tematu - pisałem, że jest równo - równo muzycznie, kawałki trzymają się kupy i poziom trzymają. Jednak znacznie ważniejsze dla mnie jest to, że teksty się również kleją. Damian Lange, jak podaje wikipedia, odpowiedzialny jest zarówno za kompozycje, jak i za warstwę tekstową - jeśli tak, to chyba śmiało można stwierdzić, że mamy jakiegoś 'młodego, zdolnego', który nie zbliża się do pięćdziesiątki.

"Mamy trochę inaczej" wybrałem ze względu własnie na tekst. Zmieniłbym linijkę czy dwie(ale nie więcej!), jednak, jak dla mnie, bo nie znam opinii [m], to spokojnie mógłby być hymn TBK. Zatem skuście się, wiem, że macie ochotę na disco i sex. [b]


niedziela, 27 lipca 2014

Jeszcze nie wiem, ale, chyba, Cię kocham.
Ciężko to stwierdzić, bo się nie znamy.
Widziałem Cię raz, przez kilka sekund, wiesz, jak w tym opowiadaniu Murakamiego - jesteś moją idealną dziewczyną. Na 100 procent.
A jako iż Murakami definitywnie czerpał z twórczości The Beatles, to właśnie The Fab Four sobie posłuchamy.
Krótki kawałek, tak jak opowiadanie pana M.
Od razu do sedna, bo nie ma sensu krążyć wokół tematu, który jest w sumie prosty. Bo czy można zakochać się w kimś, kogo się nie zna? Czy miłość od pierwszego zagapienia się istnieje? I co jest ona warta, ta miłość?
Pewnie nic, pewnie zniknie zaraz po tym, kiedy słońce postanowi znowu wyruszyć w kierunku odległego krańca horyzontu. Ale teraz wydaje się być prawdziwa - tylko że kiedyś myślałem, że to, co widzę podczas występu iluzjonisty, również jest rzeczywistością. A dziś to jedynie subtelna gra świateł i cieni.
Czy Ty też masz wrażenie, że, chyba, mnie kochasz? [b]

sobota, 26 lipca 2014

W środku lata nikomu pewnie nie chce się o tym słuchać, ale fizyka jest niezwykle istotną dziedziną nauki. I to tak na co dzień. 

Weźmy choćby takie prawo Pascala("Kto kopnie, ten zapier**la") - ileż niepotrzebnych dysput udało się dzięki niemu uniknąć? Kto wie, może nawet bójek. 

Prawo Ohma też znacie - prawda? Jedna z jego wersji mówi: "Ciało w ciemności, traci na oporności". Wiedza w pełni użyteczna i możliwa do wykorzystania nie tylko w warunkach laboratoryjnych. 

Jest jeszcze jedno prawo, związane z ogólnie pojętym przyciąganiem. "Jeśli ciało A działa na ciało B, a ciało B na ciało A, to ciało C się nie wpier**la". 

Gdyby Rick o tym wiedział, cóż, z jednej strony może i by nie napisał tego kawałka, z drugiej jednak, nie musielibyśmy mu teraz mówić: "Not cool, dude, not cool!". 

Miłej soboty i oby następnego dnia nikt do nikogo o nic pretensji nie miał, życzę ja, czyli [b]

piątek, 25 lipca 2014

Codziennie nas coś denerwuje. Od pieniędzy, przez pogodę, owady, a na ludziach kończąc. Właśnie tym zirytowanym ludziom dedykujemy dzisiejszego shota. Stawia Lars von Trier. Oglądając jego filmy, można łatwo wysnuć wniosek, że do spokojnych on nie należy. Wręcz pomyślałbym, że prywatnie jest taki właśnie, jak w jego krótkim filmie "Occupations", będącym częścią projektu "Kocham kino" zrobionego dla festiwalu w Cannes. Fasada Larsa może sprawiać wrażenie ułożonej istoty ludzkiej i przez minutę czy dwie może nawet udać mu się podtrzymać to wrażenie. Jednak wystarczy, że poziom irytacji wzrośnie o parę kresek, a wychodzi ten właściwy - dziki i niepohamowany psychol. Jak bohaterowie jego filmów. Jak my sami.
No to siup!
[m]

Occupations - short film by Lars von Trier przez vahea

czwartek, 24 lipca 2014

Wstawać, kurna! 

Każdy dzień to walka - z rana walka o dostęp do łazienki, nieco później walka o lepsze miejsce parkingowe, a w komunikacji publicznej o miejsce siedzące. Miejsce w kolejce do kasy w supermarkecie, miejsce choćby nieco bliżej naszego idola, kiedy akurat reklamuje, we wspomnianym supermarkecie, nowy, znacznie lepszy proszek do prania. 

Sucker Punch to jeden z moich ulubionych filmów - TAK, również dlatego, że ilość 'fajnych dup' na metr kwadratowy bije większość innych produkcji na głowę. Jest szybko, intensywnie, ostro jest - owe 'fajne dupy' mogłyby skopać mi wszystkie aspekty mojej fizyczności około 69 razy w ciągu kilku sekund - wciąż mnie to kręci. Jest naiwnie - fabuła nie powala, ale chyba nie jest to typ filmu, w którym to zawiłości perypetii bohaterów miałyby stanowić zachętę do obejrzenia. Wizualia i dźwięk nadrabiają z nawiązką. 

Z całego filmu płynie jedna nauka - nawet jeśli robisz coś strasznie nudnego, możesz uczynić z tego przygodę swojego życia. Praca w kuchni? Obieranie ziemniaków czy inne, tego typu obowiązki? Podejdź do tego jak do walki - obierz, albo niech to ziemniaki obiorą Ciebie. Łatwo nie znaczy interesująco. 

Prowadzenie wojny z zastaną rzeczywistością zawsze brzmi lepiej niż wykonywanie codziennych czynności. Walka zaś, jak wiemy z amerykańskich filmów, wymaga odpowiedniej ścieżki dźwiękowej. 

To co, atakujemy poranek? [b]

środa, 23 lipca 2014

Mobile Army Surgical Hospital najlepiej rozpoznawalny jest pod swoim akronimem. Amerykański wojskowy szpital polowy stacjonujący podczas wojny w Korei w latach 50. pojawił się w kulturze najpierw jako powieść Richarda Hookera (1968), następnie jako film Roberta Altmana (1970), a nieśmiertelność zyskał dzięki serialowi stacji CBS (1972-1983). 
To w telewizji „M.A.S.H.” znalazł swoje najwygodniejsze miejsce z licznymi bohaterami, ich żartami i dramatami. Tutaj zaczęła się moda na seriale medyczne i operacje na ekranie. Wojna była zawsze w tle, ale nie przeszkadzało to twórcom w zarażaniu dobrym humorem, który w szczególności propagowali Sokole Oko i Trapper/BJ wiecznie robiący sobie żarty z Margaret „Gorące Wargi” i Franka Marion „Szczurza Twarz”. Oprócz wyżej wymienionej czwórki, wśród ulubionych bohaterów byli też: fajtłapa o gołębim sercu Radar, przebierający się za kobietę Max, wzbudzający szacunek dowódcy, pułkownik Blake i pułkownik Potter.
Aktorzy odchodzili i przychodzili nowi, głównie z pretensją, że cały serial to właściwie Alan Alda show, a reszta to tylko przystawki. Cóż, coś w tym było, bo czekałem zawsze na kolejny odcinek w okolicach godziny 15 na TVP2, żeby dostać kolejną dawkę humoru od Sokolego Oka (właściwie to nie pamiętam, żeby ktoś jego ksywkę odmieniał w serialu).
Czołówka serialu z charakterystycznymi dźwiękami piosenki „Suicide is painless” to klasyk, który ożywia godziny spędzone przed telewizorem za dzieciaka. Co ciekawe, słynna piosenka (https://www.youtube.com/watch?v=4gO7uemm6Yo) również została napisana przez dzieciaka – syn Roberta Altmana napisał tekst w wieku 14 lat. W tym wieku już mu suicide w głowie. Jako tata Altman byłbym zaniepokojony.
[m]
#oldschool

Mash Opening and Closing Theme 1972 - 1983 from TeeVees Greatest on Vimeo.

wtorek, 22 lipca 2014

Trudno mi już stwierdzić czy to ja mam takie pokrzywione połączenia pomiędzy neuronami i dlatego wyłapuję przede wszystkim takie dziwaczne historie, czy też może fakt, że kiedyś takowych historii poszukiwałem, odbija się teraz czkawką z posmakiem ciastek - tych komputerowych. 

Wczoraj natrafiłem na takie oto informacje, niekoniecznie świeże: jakiejś słynnej polskiej pani piosenkarce po operacji biustu przesunęły się sutki - zdjęcie nawet pokazywało gdzie powinny być, a gdzie się znajdują, zresztą sami zobaczcie - opis zdjęcia mnie mocno rozbawił, więc linkuję do tej własnie wersji: http://tinyurl.com/ovg6zfs. News numer dwa, dla odmiany z pogranicza nauki - dmuchaną lalkę postanowiono wysłać do stratosfery -serio - http://tinyurl.com/ktsxl2o. Jak się okazuje, nie jest ona zresztą pierwszą zabawką dla dorosłych, która w takich eksperymentach brała udział. 

No i na koniec, ale jeden poziom absurdu wyżej - Nirvana po polsku, w wersji rap/dubstep. Lekko spóźniona #złaMuzyka na dzień... dobry? Nie wiem, ale mnie to nawet bawi. [b]

poniedziałek, 21 lipca 2014

Z cyklu "Kicz, kamp, tandeta":
#złeFilmy po raz kolejny gościnnie na Horror Online:
BARRICADE (W ZAMKNIĘCIU)
"(...) Z trzecim aktem, natomiast, krótkotrwałe zainteresowanie przeradza się w irytację. Pan Shit kaszle, dzieci kaszlą, bledną, pocą się. Może to zło ich nawiedza, a może najlepszy ojciec świata, a przy tym doktor, powinien zainwestować w witaminę C. Na ekranie dominują sceny ni to snów, ni halucynacji – nieostre ujęcia wnętrz i spowolnione sceny chodzących po domu bohaterów. Twórcy zaczynają żonglować motywami szaleństwa, duchów i retrospekcjami śmierci żony. Bardziej utalentowany reżyser z pewnością by te tropy pomnożył bardziej sprawnie i na korzyść historii. Andrew Currie może i ma na koncie świeży horror komediowy o udomowionych zombie „Fido”, ale tam była to raczej kwestia samonośnego pomysłu, niż warsztatu reżysera. Horror na poważnie, który opiera się na dobrze zbudowanej historii i atmosferze, to już chyba dla niego zbyt wysoka półka."
Cały tekst leży poniżej.
[m]

W ZAMKNIĘCIU

niedziela, 20 lipca 2014

Sentymentalnie dzisiaj będzie. Lato z Radiem chyba każdy zna. Kto nie zna, ma teraz 37 sekund na wygooglowanie sobie.
Od początku lat 70-tych audycja nadaje, a od roku 92 jest również obecna w plenerze na skalę w sumie masową(chociaż wcześniej też studio wielokrotnie opuszczali).
Mimo iż bardzo często można spotkać się z opinią, że to kicz, audycja dla starych dziadów, coś-tam-coś-tam i kamieni kupa, to mam wrażenie, że, choćby patrząc na wykonawców, którzy mają się pojawić na koncertach w tym roku, audycja nie tylko się broni, ale wręcz kopie zady wszystkim malkontentom.
Wracam jednak do głównej myśli - sentymenty. Motyw przewodni nieodłącznie kojarzy mi się z wakacjami. Choćby w środku zimy to gdzieś zagrali, wbijam w krótkie spodenki i idę na rower.
Czy Lato może jeszcze czymś zaskoczyć dzisiaj? Nie sądzę, ale podróże sentymentalne mają to do siebie, że szukamy w przeszłości. I znaleźliśmy. I to jest coś naprawdę dużego. Gęba się sama śmieje.
Rok 1991 - disco polo w natarciu. Mądre głowy mówią - 'zróbmy sobie jaja z tego gatunku, będzie czadowo'. Tak sobie pożartowali, że wyszedł im niemal hymn polowego dysko. A w nagraniach brał udział Kondrat, Marek Kondrat - tak, ten właśnie. Na żywo zastępował go Mariusz Czajka - tak, ten Mariusz Czajka.
Tekst pewnie dziś by nie przeszedł - no bo, panie kochany, żeby o takich rzeczach w piosence? A na początku lat 90-tych wszędzie było mydło, wszędzie. I Cycolina. A Polskie Radio, kilka lat później, wydało to również na płycie. Skandal!
Mam duże wątpliwości, czy nagranie poniżej to oryginalny teledysk, ale nic lepszego nie udało się znaleźć. TBK nie odpowiada za efekty uboczne mydlenia mydełkiem fa. Choć oczywiście życzymy udanej niedzieli, siaba, daba, da. [b]

piątek, 18 lipca 2014

Jak panowie i panie za ladą obchodzą się z maluczkimi klientami to odwiecznie zabawny temat. Z zastrzeżeniem, że zabawnie, kiedy słuchamy albo oglądamy takie historie. Byli „Clerks – Sprzedawcy”, „IT Crowd – Technicy magicy”, „Przeboje i podboje” i urywek w „Fisher King”. Jednak głównie do mej głowy przychodzą sceny z poważnymi panami Monty Pythonami. Typowa sceneria sklepowo-usługowo-handlowa, czyli lada bądź biurko, a za nimi ktoś, kto tylko dla jaj pyta: „W czym mogę pomóc?”. Czy to sklep ze zwierzątkami, czy z serem, czy księgarnia, pomocy nie ma co tam szukać. Klient myślał, że udaje się w miejsce, gdzie przyjmą go z otwartymi ramionami, jak równy z równym, a zostaje postawiony wobec wyższej instancji i pozostawiony na jej pastwę. Czysta bezsilność tylko pozornie wydaje się absurdalna, bo wystarczy, że zastąpimy taką martwą papugę (o której później), powiedzmy, komputerem. Tu przykład z życia – gniazdo zasilania w moim komputerze uległo uszkodzeniu w kontakcie z podłogą. Gniazdo takie znalazłem w przybytku Internetu za dychę. Ale jako że nie byłem pewien czy to jedyny element do wymiany, a poza tym nie czułem się na siłach rozbierać mojego laptopa (w końcu nagość maszyny trochę peszy – vide Arnie w „Terminatorze”) zacząłem szukać pomocy w serwisach. I wtedy zaczął się skecz. Pierwszy serwis zawołał 250 zł, bo tu trzeba rozebrać, płytę wyjąć, wyczyścić, a jak chcę inaczej, to oszalałem. Panowie, bez przesady. W następnym mówią mi: 150. W kolejnych albo nie robią takich rzeczy, albo nie mają części, albo im się nawet nie chce pofatygować do telefonu. Po serii porażek, trafiam na gościa, który chce stówę. Niech już będzie, bo zmarszczek dostanę. Tu jest Polska i tu się wątpi w ludzi. Przyzwyczajony wzorem, że gdzie najtaniej, tam w ryj dają, podchodzę trochę nieufnie. Jednak jadę, wchodzę, „dzień dobry”, daję mój skarb i chcę już wychodzić, kiedy słyszę: „zaraz”. Gość znika na parę minut, słyszę niepokojący hałas na zapleczu. Na części poszedł, a ja kwitka nie wziąłem; jak nic – myślę. Wraca z komputerem w ręce, podłącza go pod zasilanie i działa. 
– Jak to się stało? – pytam.
– Za dychę się stało – słyszę odpowiedź.
Teraz Polska. Koniec skeczu.

Dlatego dedykuję ten utwór dla miłego pana ze Spec-Tech w Łodzi i dla wszystkich dobrych ludzi.


PS
À propos obsługi klienta.
Ach, ta norweska błękitna. Przepiękne upierzenie. Lubi kimać leżąc na plecach. Przypuszczalnie usycha z tęsknoty za fiordami.  papuga
[m]

wtorek, 15 lipca 2014

Paranoja wszędzie przez te taśmy wszelakie. Politycy boją się, że przyłapią ich na rozmowach z użyciem języka nieparlamentarnego. My boimy się, że ktoś nas o politykowanie posądzi. A Coma pewnie do tej pory sobie pluje w brodę, że powstały takie oto "taśmy". 

Bo jak tu śpiewać o depresjach, samotności, śmierci i świecie złym, w którym chandra jest pozytywną odmianą, kiedy coraz to nowe pokolenia fanów natrafiają w sieci na taką oto erotycznie-jajcarską wersję bajki o Czerwonym Kapturku?

Kawałek pierwszy i zarazem ostatni raz pojawił się na płycie demo, która krążyła wśród fanów na początku 2003 roku, choć jak się okazuje, ja miałem wersję nieco bardziej wypasioną od tej, o której na ich oficjalnej stronie piszą. Przyznaję, że ówczesna Coma mnie intrygowała, była jakimś powiewem świeżości, niestety, chwilę później przytrafiła im się debiutancka płyta i, przez nazbyt wygładzoną produkcję, czar prysł gdzieś, wracając dopiero w okolicach czerwonego albumu. 

Mimo iż od dłuższego czasu na słuchanie 'poważnej' Comy nie mam ochoty, to do tego utworu wracam z przyjemnością. I nawet na imprezie można go puszczać, bez obawy o tych, co z nadwrażliwością problemy mają. [b]

niedziela, 13 lipca 2014

Hit był, bit był, twerk był, nawet Pharell tam był. A jak z tekstem było? TBK, czyli TAK BYŁO, KURNA.


Zaczynamy od komendy „powstań”. A kiedy wszyscy już wstają i ucha nadstawiają, Robin Thicke opowiada nam o takiej pannie, co to ją ostatnio spotkał, pewnie na jakimś afterze czy biforze, zarzucił gadkę, a teraz nam swoje spostrzeżenia sprzedaje. Pan Thicke przekonuje nas, że każda dobra dziewczyna chce TEGO, a powtarzane w refrenie blurred lines wyznaczają cienkie granice między… no właśnie, czym? Seksem i gwałtem, pełnoletniością i prokuratorem. Wiadomo, dzisiaj prawie każda panna, gimnazjum czy klimakterium, wygląda jak Ruhanna. E, znaczy się, Rihanna. Dlatego taki rozchwytywany Robin Thicke porusza problem, z uwagi na wykonywany zawód, szczególnie mu bliski – zbyt młode wyglądają na wystarczająco młode. Paradoks to, bo kiedy młode dziewczęta chcą wyglądać na starsze, te starsze chcą wyglądać młodo. A biedny zagubiony podmiot liryczny próbuje się w tym postępującym świecie odnaleźć. Zdaniem pana Thicke, problemem jest purytańskie podejście do swobody i wyzwolenia płci pięknej, a rozwiązaniem jest liberalizm. Bo, za autorem tekstu, nowoczesna kobieta (tzw. „hot bitch”) nie daje się udomowić i w jej naturze leży zwierzęca dzikość. Czyli pan Thicke daje do zrozumienia wszystkim paniom: wstańcie, bawcie się na lewo i prawo, dobre dziewczyny, bądźcie nasty. And they will follow.
[m]


A jako bonus - wersja bez gołych pań, ale bardziej kreatywna i ogólnie muzycznie superior:

poniedziałek, 7 lipca 2014

#złeFilmy: The Avengers - Rewolwer i melonik [1998]

Koniec poprzedniego millenium był czasem tandety w kinie wysokobudżetowym. Kolejne blockbustery obrażały gust nawet odbiorcę kultury popularnej. Właśnie w tym czasie, w roku 1998, zrobiony został film „Rewolwer i melonik”, w oryginale dość myląco zatytułowany „The Avengers”. Powstał na podstawie serii telewizyjnej z lat 60. pod tym samym tytułem, który dziś i tak kojarzy się jedynie z Marvelem.


Dwójka agentów, Ralph Fiennes i Uma Thurman (która miała wtedy wzięcie w kiczowatych produkcjach), walczą z Sir Seanem Connery, który wymyślił sobie, że zawładnie… nie światem, oj, nie, lepiej – pogodą. Znane brytyjskie nazwiska robią z siebie pajaców w niedorzecznym scenariuszu wykonanym strasznie amatorsko. Za tą produkcją kryje się podobny pomysł, co za inną klapą z tego czasu, „Batman i Robin” – wystawność i przepych miały zagłuszyć echa pustki, tyle że wzięli złych rzemieślników chyba, bo wszystko wygląda jak ze styropianu. Postaci równie dobrze mogłyby być wycięte z papieru i tyle samo byłoby w nich emocji. Co ciekawsze, oprócz tych ważnych i biorących udział w filmie, nie ma w tym filmie NIKOGO. Chyba ktoś oszczędzał na statystach, bo Londyn wydaje się wyjątkowo pusty. 

„Rewolwer i melonik” to z założenia przygodowa komedia, ale przygody są całkowicie nudne i absurdalne, a komedia wątła i nieśmieszna. Właściwie cały film oparty jest na jednym słabym żarcie, czyli na brytyjskim opanowaniu i przesadnej uprzejmości głównych bohaterów. Gdyby było mało, piją herbatkę o piątej, chodzą z parasolką, a Szkot chodzi zawsze w spódnicy.

Półtorej godziny z tym filmem zapewni nam takie atrakcje jak: konferencja wśród wielkich pluszowych misiów, strzelające mechaniczne pszczoły, sklonowana Uma Thurman, pościg w balonie, niewidzialny człowiek pracujący w archiwum, bo, najwidoczniej, nie mogli znaleźć dla niego bardziej przydatnej roli w agencji szpiegowskiej. Jest jeszcze zbrodniczy mastermind w szeregach agentów, czyli postać wyglądająca jak Dr. Strangelove i nawet zachowująca się podobnie. Ale w nikim wśród szpiegów nie wzbudza to podejrzeń. Słowem, jeśli kicz to Twój konik, włącz „Rewolwer i melonik”. O, takie powinno być hasło reklamowe tego filmu, spędziłem nad nim dokładnie tyle czasu, co twórcy nad scenariuszem.
[m]





niedziela, 6 lipca 2014

Noc przetrwałem, załapałem się nawet na kilka godzin snu po wschodzie słońca. A teraz pora obiadowa. Wszyscy już po wizycie w kościółku, na tacę zarzucone. Każdy dobry chrześcijanin 'made-in-Polska' pomodlił się o to, aby heretycy wspierający wystawianie "Golgota Picnic" zostali usmażeni w piekielnych czeluściach. W oleju z makdonalda. Bo to zły spektakl jest. Opowiada o... No nie wiadomo o czym, ale zły jest.
Nalewacie sobie rosół, z niecierpliwością czekając na kolejne smakowite żarty pana Karola w jednym z naszych narodowych teleturniejów. Jakaż to szkoda, że nie będzie można potem odrobinę poczekać na kolejne perypetie lekarzy z takiego jednego szpitala, cóż, w końcu sezon letni jest, poza tym mundial, więc tak czy inaczej będzie zajebiście.
W tym momencie wchodzę ja, ubrany we frak, choć na nogach trampki. Wchodzę na stół. I zupełnie za darmo serwuję wam nowe danie popisowe szefa kuchni. Co? Gówno! [b]

sobota, 5 lipca 2014

To jest jedna z tych nocy. Trwa impreza, wszyscy bawią się świetnie. I nagle stwierdzasz, że nie masz ochoty na zabawę. Wychodzisz. Idziesz przed siebie, niekoniecznie do domu. Idziesz, aby iść, tak zwyczajnie, jakby to właśnie w ruchu było życie, jakby towarzystwo ludzi mogło sprawiać fizyczny ból. 

Zmysły powracają, wraz z nimi jakieś obrazy, kolaż niepokojących fragmentów podróży przez przestrzeń, czas i odmienne stany świadomości. Lęk podnosi ciśnienie, następuje nagły wyrzut adrenaliny do krwi. Walcz albo uciekaj. Uspokajające dotąd właściwości papierosów nagle nie są w stanie przynieść ukojenia. 

To może szklanka samogonu? Dzień wcześniej wszystko osuszyłeś, więc teraz czeka cię mozolna wyprawa na metę. Pukasz do drzwi, dwa szybkie puknięcia, 'pukpuk', potem jedno mocniejsze 'łuuup' i znowu 'pukpuk', żeby było wiadomo, że to swój, a nie jakiś pies albo gorzej, celnik. 

Zaopatrzenie jest, podwójne nawet. W każdy inny dzień można by się zamroczyć już kilkakrotnie, ale nie dziś, bo dziś jest jedna z TYCH nocy. Jeśli uda się doczekać ranka, oczy, bezsenne, będą bardzo boleć. 

Dlaczego pukasz do okien? Nie wiem. [b]

piątek, 4 lipca 2014

W ramach walki o nowe lajki, klikalność i ilość wyświetleń, rozpocznijmy sobotę od czegoś lekkiego, popularnego i z lekką nutką masochizmu. 

Jest lekko, chociaż tylko w porównaniu do niektórych dokonać tej grupy.
Wątek pop rozszyfrujmy następująco - Blixa współpracował z Nickiem Cave'em, a ten, z kolei, nagrał kiedyś kawałek z Kylie Minogue. 
Wreszcie masochizm - ja po niemiecku nicht verstehe. No, może trochę, ale jest to tylko taki 'okupacyjny niemiecki', a tu mi się pojęcia typu 'iś habe cfaj granaten' raczej nie przydadzą. Całe szczęście że i w języku Bitelsów też im się zdarza śpiewać. 

To w końcu o co chodzi z tym zespołem? Może o to, że jeszcze zanim samplowanie stało się modne, oni zdążyli ów 'fixing'(jak to nazywali) porzucić na rzecz eksperymentów z 'dziwnymi' instrumentami? Możliwe.

A może to ten puls. 

W kolejności postawionej zupełnie na głowie. 

Przynajmniej w odniesieniu do chronologii naszych czasów. 

Bo najpierw mamy natłok wszystkiego. Miasto oddycha swoim industrialnym rytmem. Autostrady pulsują nerwowo i urywanie, fabryki dodają od siebie jakieś nieokreślone dźwięki, wielkie osiedla wydają się być gdzieś zupełnie obok. Wszystko to ze sobą współgra, mechaniczna precyzja, ale również budzi niepokój. Tak pracujący 'organizm' nie mógł być przyjęty jako coś normalnego. 

A potem nastąpił nagły zwrot. Niby komponenty te same, ale część bardziej wyciszona, część lepiej dostrojona do częstotliwości drgań, nie betonu, nie żelastwa, które wszędzie powtykaliśmy, ale do częstotliwości zapomnianego spokoju. 

I wreszcie, pewnie po to, by uniemożliwić mi zakończyć jakimś intrygującym porównaniem, Einsturzende wracają niemal do początków. 

Stąd właśnie pochodzi ich magia. Oczekiwanie po nich czegokolwiek, przynieść może tylko rozczarowanie. Najlepsze przychodzi, kiedy nie stawiamy im żadnych wymagań. [b]