niedziela, 23 lutego 2014

Ragnarök subiektywnie

Na Ukrainie chyba już o tym wiedzą – Ragnarök nadchodzi. Tak twierdzą eksperci. Nie pozostaje więc nic innego jak carpe diem i parte noctem. Przygotowując naszą flotę butelek tu w TBK, zastanawiałem się czym ten koniec świata może nas jeszcze zaskoczyć po tych wszystkich razach, kiedy widzieliśmy go na ekranie. Chyba może już jedynie zawieźć brakiem wybuchów, rozstępującej się ziemi, zlodowacenia, powodzi czy kosmitów. Sam Roland Emmerich przygotował nas na apokalipsę porządniej niż scenariusze swoich filmów. A przecież Ragnarök, jak każdy porządny koniec, jest też początkiem nowego. Dlatego też poszukajmy wśród filmowych końców świata – tego porządnego, nowego.

Na pierwszy ogień – „Zagłada” („Right at your door”), czyli przeciwieństwo Emmerichowego kataklizmu w „2012” czy „Dniu Niepodległości”. Nieznane zagrożenie pozostaje na zewnątrz domu, gdzie jesteśmy zamknięci z bohaterami, którzy wiedzą tyle, co widz, czyli po prostu to, co mówią w telewizji. Razem z bohaterami wiemy też, że rządowi nie ma co ufać i szybko się w tym, zresztą, utwierdzamy. Dobre półtorej godziny paranoi, strachu, nieufności i walki o przetrwanie, jakiej nie znajdziemy w blockbusterze, a końcowe minuty to już nerwów szarpanie. Dowód, że nie trzeba milionów, żeby miliony nastraszyć.



Końcem świata nie trzeba koniecznie straszyć, można nim malować piękne obrazy. „Melancholia” von Triera to smutny film o stanie permanentnej depresji, której druga osoba nie złagodzi, a od której uwolnić może zagłada. Pierwszym planem w tej apokalipsie jest wesele w pięknej posiadłości, bohaterem zbiorowym jest rodzina z problemami, a pierwsze skrzypce gra panna młoda, która zdradza pana młodego już w noc poślubną, oraz jej dobra siostra, która próbuje sprowadzić nowo poślubioną na właściwe tory. W tle mamy niebo wypełnione gwiazdami oraz tą jedną, czerwoną, która jest planetą o adekwatnej nazwie Melancholia i która ma zderzyć się z Ziemią. Obserwujemy rozpad małżeństwa, rozpad więzi międzyludzkich, rozpad przyrody, świata. „Melancholia” to trudny koniec świata do zgryzienia, ale na pewno będziemy podziwiać go z lekkim dreszczem na plecach na myśl, że coś tak smutnego może być tak urokliwie piękne. 


Co jeszcze może nas zaskoczyć w apokalipsie? Na pewno nie zombie. Był jednak czas, kiedy żywe trupy zaskakiwały i wtedy właśnie, w 1978, Romero zrobił swoje najbardziej kompletne dzieło w temacie, czyli „Świt Żywych Trupów”. W obliczu apokalipsy, bohaterowie znajdują bezpieczną przystań w centrum handlowym – trafne i zabawne. Gdzie lepiej o takie rozwiązanie niż w USA? Już w 1955 roku amerykański ekonomista z pełną powagą przekonywał przecież: „Nasza ogromnie produktywna gospodarka wymaga, abyśmy z konsumpcji uczynili nasz styl życia”. Romero z konsumpcji uczynił zarówno styl życia, jak i nieżycia. Kiedy ocaleni robią swoje królestwo w hipermarkecie i bawią się wspaniale, zombie bez celu snują się korytarzami, wpadają jeden na drugiego, na półki sklepowe, tłoczą się przy ruchomych schodach – po prostu kolejny dzień w centrum handlowym. 
- Dlaczego oni tu przychodzą?  
- Instynkt. To było ważne miejsce w ich życiu – rozważają nasi bohaterowie między ketchupami i proszkami do prania. Horror zmienia się często w satyrę, ale nadal pozostaje straszny. A zaskoczeniem w tym końcu świata jest to, że remake Zacka Snydera z 2005 kroczy równo obok oryginału, niczym zombiak obok zombiaka.


It’s the end of the world as we know it – mógłby zaśpiewać bohater filmu “Idiokracja”. Przesypia 500 lat i, podobnie jak Fry z „Futuramy”, zastaje przyszłość całkiem inną niż sobie wyobrażał. Mike Judge, twórca Beavisa i Buttheada, pokazał dystopijną wersję Ameryki przyszłości, która nie tyle różni się od dzisiejszej, co jest jej wersją razy n. Głupota, ignorancja i nieodpowiedzialność to już nie tylko cechy tych Amerykanów, z których inni Amerykanie robią sobie żarty, ale jedyna słuszna opcja. Siedzenie przed telewizorem już dosłownie bez ruszania się gdziekolwiek, nawet do toalety, jeszcze faster fast food, nawadnianie pól Gatorade’em… A w tej rzeczywistości musi odnaleźć się zwykły szary Luke Wilson, który ze swoim przeciętnym IQ wojskowego bibliotekarza (!) z początku zostaje wyrzutkiem, a później jego wyjątkowa inteligencja (lub po prostu umiarkowany zdrowy rozsądek) powoduje, że dostaje zadanie naprawienia podupadłej gospodarki krajowej. „Idiokracja” to mocna satyra, która nie przebiera w środkach, ale za to ma duże pole do popisu. Gęsto tu od żartów, nawiązań i mrugnięć okiem, a Judge na szczęście nie patyczkuje się z polityczną poprawnością. Nie patyczkuje się w zasadzie z niczym i nikim – Oscary zgarnia film pod tytułem „Ass” pokazujący przez 90 minut to, co ma w tytule przy akompaniamencie ścieżki dźwiękowej, które ta część ciała wydaje; z kolei jeden ze sponsorów filmu (nie „Ass”, a „Idiokracji”), Starbucks, zostaje przedstawiony jako miły lokal, gdzie zamiast kawy, na ożywienie można dostać handjob. Śmiejąc się z głupoty i ignorancji, pamiętajmy jednak, że w TV już niedługo nowy odcinek „Warsaw Shore”, a śmiech może zatrzymać się gdzieś w gardle. 


Śmiać możemy się za to bez zobowiązań w najnowszym z zestawienia „To już jest koniec”. Tym razem dostajemy koniec świata, ten rodzaj z rozstępującą się ziemią, wśród hollywoodzkich gwiazd. Apokalipsa przerywa domówkę u Jamesa Franco, a jego sławni i rozpuszczeni koledzy i koleżanki muszą sobie pierwszy raz radzić z prawdziwym zagrożeniem. A zważywszy na to, że to aktorzy, jak inaczej patrzeć na ten kataklizm, niż przez pryzmat kina? W filmie Setha Rogena i Evana Goldberga dostajemy zgryźliwą autoparodię życia gwiazd, które w swoich bańkach, gdzieś na malowniczych wzgórzach Los Angeles, izolują się od rzeczywistości. Pięknie wygrane są choćby zabawy z wizerunkami Michaela Cera, Emmy Watson czy Channinga Tatum. Mniejsza już nawet o zgryźliwości – „To już jest koniec” jest cholernie i wulgarnie śmieszne, a życie pośmiertne pokazane w filmie trzeba zobaczyć na własne oczy – sprawia, że chcę uwierzyć.

 


Śmiejąc się apokalipsie w ognistą twarz, zakończmy już ten koniec świata. Znowu wygraliśmy i możemy w spokoju czekać na kolejny. 



[m]

środa, 19 lutego 2014

Nadszedł nowy dzień - już tylko trzy poranki przed nami, potem świat pogrąży się najpierw w walce, potem zaś w ciemności i chaosie. Tym razem nie ma odwołania, to było możliwe z kalendarzem Majów, ale nie w tym wypadku. No i co teraz? Jedziemy po bandzie. Każdą chwilę trzeba wykorzystać dwukrotnie. Stąd właśnie ten kawałek. Oni mają 8 dni życia, my tylko 4. Flaga na maszt, gaz do dechy, zróbmy wszystko to, na co nam czasu lub odwagi zabrakło jak dotąd. [b]

wtorek, 18 lutego 2014

Biada, ach, biada! Nie ma już ratunku i nadziei nie ma. Próżno wznosić modlitwy i błagania, uciekać nie ma dokąd, pocieszenia nijakiego znaleźć nie sposób. Oto bowiem nadciąga zmierzch bogów - Ragnarök - a wraz z nim koniec świata, jaki zwykliśmy przyjmować za pewnik. 
Przepowiednie mówiły o znakach, które poprzedzą nadejście zmierzchu bogów i znaki owe nadeszły. 
Nadeszła niezwykle surowa zima(chyba wszyscy widzieli Sfinksa pokrytego śniegiem), na powierzchnię wypłynął Wąż Midgardu, a Hajmdal zadął w swój róg, by wezwać Odyna na ostatnią bitwę. Naprzeciw Odyna stanąć ma straszliwy wilk Fenrir, który, o zgrozo!, dzielnego wojownika pokona. Wraz z Odynem zginą też inni bogowie, Asgard zostanie spalony, zapadnie ciemność, a wody pokryją wszystkie ludzkie krainy. 
Od ostatecznej walki dzielą nas już tylko 4 świty. I choć nam wszystkim również przyjdzie polec w ostatniej bitwie, już teraz możemy czuć dumę, albowiem na zgliszczach wyrośnie nowy świat, świat pełen szczęścia, świat bez wojen i przemocy. Czas zatem ostrzyć topory, by w bitwie godnie się spisać. [b]


sobota, 15 lutego 2014

"Już był w ogródku, już witał się z gąską"... podczepić się miałem jeszcze pod walentynki, ale nieco za późno na to, zresztą inne tematy zaprzątają teraz moją głowę. [m] przywoływał w jednym z postów zarówno Erosa, jak i Tanatosa, pośrednio inspirując mnie do tego wpisu. 

Jest 15 dzień lutego, wszyscy mają jeszcze w pamięci wczorajsze romantyczne uniesienia, wczorajsze frustracje, obciachy i grafomanie wczoraj popełnione. Nic to. W 1978, na Florydzie, tegoż dnia, do rutynowej kontroli drogowej zatrzymany został 'Garbus', który kilka dni wcześniej został skradziony. Historia jak wiele innych, ale ty razem kierowcą okazał się być Ted Bundy. 
Ted Bundy to kawał chorego sukinsyna, który do momentu aresztowania zamordować mógł nawet ponad setkę kobiet w wieku od 15 do 25 lat. "Z twarzy podobny zupełnie do nikogo", sympatyczny facet, może nieco nieporadny, nie wzbudzał żadnych podejrzeń swoich przyszłych ofiar. Podszywał się pod wojennych weteranów, strażaków, policjantów, a także taksówkarzy - podobno kiedyś, na początku lat 70-tych, z jakiegoś lotniska odebrał Debbie Harry, jednakże pozbawione klamek drzwi, dały jej do myślenia i uciekła z jego samochodu. 

Atmosfera jest już gęsta, ale pójdźmy jeszcze dalej. Jane's Addiction, jeden z takich zespołów, co do których żywię uczucia wyższego rzędu, nagrał zajebisty kawałek, kawałek zatytułowany "Ted, Just Admit It...". Samplują tam fragmenty wypowiedzi Bundy'ego pochodzące tuż sprzed jego egzekucji. Utwór pochodzi z albumu "Nothing's Shocking" i jeśli dodamy do tego powracające słowa "Sex is violent", mamy już pełną psychozę, jednakże na tym nie da się jeszcze skończyć. 

Inne czasy, inne miejsce.
Tarantino pisze zarysy scenariusza, Oliver Stone to reżyseruje, Jane's Addiction nieco zmieniają swój kawałek. "Natural Born Killers - Urodzeni Mordercy". Miłość, obsesja, pożądanie, zabijanie. Trudno już oddychać, ciężko znaleźć punkty odniesienia. Ktoś jeszcze myśli o walentynkach? [b]


piątek, 14 lutego 2014

Są walentynki i, czy ktoś lubi takie święta, czy nie, niech przesłaniem na dziś będzie „let’s kiss, not fight”.
Chyba że pojedziemy Goslingiem z "Drive", wtedy można dobrze robić to i to.
[m]


PS. A jako bonus - scenariusz walentynkowy nr 4 - "Wanna i panna":
http://www.youtube.com/watch?v=pZ6hgh8kd0A
Po tym wszystkim, co wczoraj przeczytałem, mam pewność, że szalona niewiasta porwana przez [m], trafiła na równie szalonego osobnika. No bo jak za normalnego można uznać kogoś, kto za szczyt romantyzmu uznaje wynajęcie jakichś podejrzanych typów, by móc potem wyjść na bohatera? 
Ja natomiast, jako iż prostym z natury facetem jestem, trzymam się wersji, że zbyt długie podchody ostatecznie do niczego dobrego nie mogą prowadzić. Powiedzieliśmy jej, że chcemy być jej psem, obejrzeliśmy dobry film, kulturalnie zaprosiliśmy do łóżka, gdzie otworzyła pudełko z odpowiednio przygotowanym prezentem, no i jeśli ona ciągle nie kojarzy o co chodzi, to tu może pomóc tylko pan Barry White. Ewentualnie ktoś, kto brzmi prawie tak, jak on. [b]

czwartek, 13 lutego 2014

Dzisiejsze wnioski [b] były po części prawidłowe – szalony to egzemplarz, ale na pewno uciekać przed nim nie trzeba. Za panem Nietzsche: w miłości jest zawsze trochę szaleństwa, a w szaleństwie trochę rozumu. Dlatego pozbawienia wolności nie należy się obawiać, bo niewiasta nie wniesie oskarżenia, tylko weźmie w ramiona. Krok ku romantyczności kolega [b] poczynił tą łóżkową balladą, ale tak się składa, że jest to dopiero zwieńczenie kolejnego skutecznego walentynkowego scenariusza pt. Heartbreak Motel:

3) Nic nie odświeża związku jak wyjazd z domu, a po drodze można (najczęściej trzeba) wynająć pokój z dala od jakiegokolwiek miasta i cieszyć się sobą. Niestety jest duże prawdopodobieństwo, że zacznie się jakaś kłótnia. Ale bez obaw, to jest tylko pozorne "niestety", ponieważ wtedy możemy liczyć na tamtejszych zwyrodnialców w pomysłowych maskach, którzy zapewnią nam atrakcje w postaci nagłego walenia w drzwi, nachodzenia, wyskakiwania zza zasłony, pogoni czy straszenia bronią. Może brzmieć to drastycznie, ale te próby rozdzielenia mają skutek przeciwny, czyli zbliżenie do siebie jej i jego. Bo Eros i Tanatos od zawsze szli w parze. Co więcej, niektóre z takich sympatycznych motelików, te all-inclusive, dodatkowo oferują nagranie niezapomnianych walentynek na video. Adrenalina skacze, a on i ona, do tej pory podzieleni i skłóceni z pewnością poczują, że są together forever.
[m]
Podsumujmy ostatnią propozycję pana [m]: porwanie - nawet 10 lat pozbawienia wolności, wartość porzuconego sprzętu - przynajmniej 20 tysięcy złotych, zdobyta w ten sposób miłość partnerki - bezcenna... czy aby na pewno? Nie jestem specjalistą, ale coś mi się wydaje, że po całym dniu ciągania kogoś po jakichś krzakach, wbrew jego woli, normalną reakcją jest raczej, hmm, niechęć, a być może nawet i uczucie nieco silniejsze, natomiast z pewnością nie powinien być to zachwyt, jakim owa niewiasta obdarzyła pana piosenkarza. Wniosek? Do czynienia mamy z egzemplarzem szalonym, przed którym to należy uciekać jak najdalej.
I jeszcze ten zarzut, że ja niby na romantyczności się nie znam, okraszone przywołaniem naszego wieszcza narodowego... Serio? Otóż moja metoda jest nie tylko ultra-romantyczna, skuteczna i przyjazna dla środowiska, jest ona również patriotyczna, gdyż, w przeciwieństwie do kolegi [m], bajerować będziemy w języku Mickiewicza, Adama Mickiewicza. [b]
Kolega [b] zapomniał chyba, co to znaczy romantyczność wprost z ballad Mickiewicza. Możemy pójść Jego łatwą ścieżką, ale nie zdziwmy się tedy, jak raz-dwa dostaniemy po oczach wpatrzonych w piękne panie-wampirzyce-lesbijki wypełniające ekran i przyciasne wdzianka. Proponuję coś lepszego, tym razem będzie to scenariusz znany i lubiany, o wdzięcznej nazwie „Frantic Romantic”:

2) Mocny początek to kluczowy aspekt, zaskoczenie polega tu na nieoczekiwanej zmianie osobowości partnera bądź wyostrzeniu jej negatywnych krawędzi, niczym doktor Jekyll – wychodzi nagle z niego mister Hyde, ciężka i głośna gitara, darcie jamy ustnej, aż do momentu, kiedy partnerka już żałuje, że nie spędza tak ładnego dnia z kimś, kto kupiłby chociaż kwiaty i, przede wszystkim, nie zostawił jej samej w środku lasu.
I wtedy właśnie, kiedy emocje już sięgają koron drzew, pan Hyde okazuje się jedynie maską romantycznego kochanka, który z miłości posunie się daleko, ale nie za daleko, w swej balladzie. Światła na nią, gitara cicho łka, hajhaty delikatnie rozbrzmiewają, a on porwał ją i przywiązał do krzesła jedynie po to, aby na nią popatrzeć. Słodkie.
[m]
Kolega [m] pokazał wczoraj swoje prawdziwe oblicze - i nie jest to twarz niewiniątka, jak można by wnioskować z jego wcześniejszych postów, a raczej odrażająca gęba zboczonego zboczeńca. Tortury z użyciem czekolady, pluszowych misiów i płatków róż? Totalna ob-rzyd-li-wość, a i pewnie grzech ciężki. Dlatego właśnie postanowiłem zaproponować alternatywę dla tego scenariusza - w tym wypadku również stwierdzamy, że zimno, i że wychodzenie z domu nie ma sensu, jednakże w tym wydaniu proponujemy partnerce rozrywkę zdecydowanie wyższych lotów, co oczywiście nie oznacza wspólnego zażywania narkotyków, a jedynie seans filmowy w domowym zaciszu.
Nie muszę chyba tłumaczyć, że dobór filmu jest tu kluczowy, i że od tego zależy powodzenie całych manewrów, prawda? Jako iż posiadam gust filmowy najwyższych lotów, pozwoliłem sobie dokonać wyboru, który oczywiście można kwestionować, jednakże, nie oszukujmy się, mija się to z celem - nic lepszego nie znajdziecie - "Lesbian Vampire Killers, czyli noc krwawej żądzy". 
Ten film jest połączeniem wszystkiego tego, co w kinematografii doceniają zarówno panie, jak i panowie. Hasłowo podchodząc do opisu filmu, mamy tu: wampiry, wątek miłosny(to dla pań), lesbijki oraz walkę(to dla panów) - dzięki takiej miksturze, obie strony będą zadowolone i duch Walentynek zostanie uratowany. 
Co Ty na to, [m]? [b]

środa, 12 lutego 2014

Kiedy mamy już drugą połowę, mamy prezent, co robimy dalej? Trochę wyobraźni nie zaszkodzi, możemy więc zaplanować niespodziankę, aby sprawić, że ten dzień będzie dniem niezapomnianym. Możemy skorzystać z paru wzorów, zacznijmy od wersji powszechnie nazywanej "Baby, it's cold outside":

1) Dom jest miejscem, gdzie czujemy się najbezpieczniej, więc gdzie lepiej zaskoczyć niż właśnie tu – przykładem pomysłowego pana w skórzanej masce kilkanaście metrów żyłki, parę sprężyn i przekładni, zapadki w podłodze i masz gwarancję, że takie walentynki spędziła tylko z Tobą! A przy tym budżet nie powinien ucierpieć. Co do cierpienia, pamiętajmy jednak, aby zamiast substancji żrących użyć czekolady, a w miejscu szpikulców i ostrzy - aby wyskakiwały misie pośród płatków róż.
[m]
Totalnie Walentynkowe Manewry Godowe 

Rozmawiając z kilkoma znajomymi, zorientowałem się, jak istotnym problemem jest dobór odpowiedniego prezentu na Walentynki. Niektórzy koledzy spędzają całe godziny zastanawiając się co kupić, ewentualnie co zorganizować aby było to święto niezapomniane. Jest to oczywisty błąd, nie od dziś wiadomo, że nic tak nie mówi 'aj law ju', jak... [b]
Totalnie Walentynkowe Manewry Godowe

Odliczanie walentynkowe rozpoczęte, serca, czerwień, misie, pysie i bombonierki co rusz przypominają, że albo musisz kupić prezent, albo znaleźć sobie wreszcie kogoś, komu będzie można kupić prezent. Od tego poszukiwania właściwej osoby zacznijmy. O tym co, kiedy miłości brak, historia pełna SPOILERÓW idzie, o, tak:

May jest dziwna. Nie ma przyjaciół, nie odzywa się za dużo, ma lalkę, z którą rozmawia. Ale dziwnym nie jest, że potrzebuje drugiej osoby i zakochuje się. Najpierw w przystojnym facecie spotkanym w pralni, później w wyzywającej lesbijce, z którą pracuje w przychodni dla zwierząt. Ograniczeń w poszukiwaniu miłości, jak widać, nie ma... I facet, i dziewczyna wciągają się z początku, ale szybko orientują się, że May nie jest wcale w porządku. Nie jest dojrzała, a naiwna, nie intrygująca, lecz naprawdę dziwna. Ale May nie czeka na amora i sama bierze serce w swoje ręce, całkiem dosłownie. Metodą do-it-yourself konstruuje swojego Frankensteina, który może komplementem dnia nie poprawi, ale za to dziwną May od samotności zbawi.
A nauka, kochani, z tego płynie taka, że każdy szaleniec znajdzie swojego pokraka.

[m]

http://www.youtube.com/watch?v=DwytTsUy0kg

poniedziałek, 10 lutego 2014

Totalnie Walentynkowe Manewry Godowe

Totalnie Walentynkowe Manewry Godowe


Z okazji zbliżających się Walentynek, które obchodzimy z ogromną radości i wcale nie z musu czy pod presją otoczenia, postanowiliśmy wrzucić kilka informacji, które mogą pomóc odpowiednim celebrowaniu tego cudownego święta. Jako iż piosenka jest dobra na wszystko, posłuchamy sobie kilku piosenek, które pomogą nam w rozwiązaniu kilku istotnych problemów, które mogą stanąć nam na drodze do przeżycia Walentynek idealnych.

Na pierwszy ogień idzie niezwykle istotna kwestia stworzenia odpowiedniego klimatu, klimatu romantycznego w stopniu jeszcze wyższym niż na co dzień. Od razu widać, że panowie kupujący swym wybrankom kwiaty również w ciągu roku, nie tylko w ramach przeprosin, ale również z własnej nieprzymuszonej woli, bez powodu i spontanicznie, sami sobie strzelają w stopę. Co prawda można spróbować kupić większą niż zwykle ilość kwiatów, ale ekonomicznie jest to zagrywka dosyć ryzykowna, a i efekty mogą być niezbyt spektakularne. No i co teraz?

No cóż, trzeba postawić na nieco alternatywne podejście do sytuacji. Wiemy, że kobiety uwielbiają różnego rodzaju deklaracje odnośnie uczuć i innych takich. Wiemy też, że w powszechnym mniemaniu poezja uważana jest za szczyt romantyzmu - oczywiście nie każda poezja, wiadomo, "Padlina" Baudelaire'a może nie być najlepszym wyborem, ale odpowiednio dobrany wiersz daje gwarantowany efekt. Łączymy te dwie informacje i wszystko jest już jasne - polska wersja "I wanna be your dog" to wybór wręcz perfekcyjny. Żeby mieć pewność, że wszystko potoczy się po naszej myśli i nasz występ zwali naszą partnerkę z nóg, proponuję nieco wcześniej wypić kilka szklaneczek whisky oraz wypalić kilka papierosów- to nada naszemu głosowi odpowiedni charakter.

Co niezwykle istotne, taktyka ta jest równie skuteczna jako podryw, zatem panowie obecnie nieposiadający partnerki również mogą odetchnąć z ulgą. Zatem do dzieła, panowie! [b]

#walentynki #świetliki

sobota, 8 lutego 2014

Worldwide box-office jest zazwyczaj zdominowany przez produkcje hollywoodzkie – to jest fakt, norma i nikt się temu nie sprzeciwia. Zdarza się filmowi spoza USA wejść do górnej piątki, najczęściej udaje się to bollywoodzkim widowiskom filmowo-muzycznym. Zeszły weekend szturchnął Amerykę mocniej, bo dwa najchętniej oglądane filmy wyszły z Chin: widowisko 3D „The Monkey King” i filmowa wersja reality show „Bàba qù nǎ'er”. Rok konia rzeczywiście rozpoczął się galopem dla Chin. Dalej były amerykańskie „Wilk z Wall Street” i „Kraina Lodu”, ale już z numerem piątym finiszowała Rosja i nowa wersja horroru z 1967 roku „Wij” w 3D.
Zaraz, Hollywood to może nie jest, ale tylko geograficznie. Widowisko fantasy, film na podstawie reality show, remake/horror w 3D – świat pilnie uczy się od fabryki snów i na pytanie, gdzie jest stolica kina odpowiada zgodnie i ze znaczkiem dolara w oku. W królestwie ślepców jednooki jest królem.
Nie odkrywam, ekhem, Ameryki mówiąc, że publiczność wybiera rozrywkę znaną i popularną, ewentualnie kontrowersyjną. Nie mówię, że to coś złego – rozerwać się każdy lubi. Mówię natomiast, że pojęcie „rozrywka” w kinie zostało zrównane z budżetem i powierzchowną atrakcyjnością. Spojrzenie na obecny repertuar kinowy – strzelę, że włoska afirmacja życia Paolo Sorrentino „Wielkie piękno” nie wygra wyścigu z pozłacanymi oszustami z „American Hustle” czy z technologicznymi cudami odnowionego supergliny, a magiczny świat rosyjskich „Niebiańskich żon Łąkowych Maryjczyków” nie przyciągnie tylu ludzi, co magiczny świat „Hobbita” po miesięcznym pobycie na ekranie. Nawet nasz polski hollywoodzki „Jack Strong” ma większe szanse w wyścigu niż stylowa skandynawska „Call girl”. Z drugiej strony, czy obie strony w ogóle stają ze sobą do wyścigu?
Ale wystarczy o kasie. Kolejny weekend, maszyna w ruch, do kina marsz. Odkryjmy coś innego niż Amerykę.
[m]

Republika - Mamona przez Republika-Official
Skoro wpadliśmy w ciąg urodzinowy, to tym razem o kimś z naszego podwórka i z nieco młodszego pokolenia. 27 urodziny obchodzi Monika Brodka - artystka(używam tego słowa z pełną świadomością jego znaczenia), która od czasu zwycięstwa w trzeciej edycji Idola przeszła, pod względem muzycznym, naprawdę długą drogę. W którymś jej momencie trafiła na grupę KAMP!, która zrobiła dla niej ten oto genialny remix, za co serdecznie im dziękuję, bo inaczej pewnie jeszcze długo bym się Jej muzyką nie zainteresował. [b]
#Brodka #KAMP!


Dla wszystkich nerdów i geeków oraz filmoznawców i wielbicieli sztuki, a już na pewno dla fanów Alejandro Jodorowsky, na koniu nadjeżdża film dokumentalny „Jodorowsky’s Dune”, czyli o próbach zekranizowania „Diuny” Franka Herberta, zanim Lynch przejął kontrolę. Alejandro opowiada m.in. o tym, że wybrał „Diunę”, ponieważ znajomy dał mu cynk, że jest dobra, a książki nie czytał oraz o tym jaki był szczęśliwy, kiedy Lynchowa wersja została publicznie zlinczowana. „Jodorowsky’s Dune” pewnie nie ujrzy światła dziennego wyłaniającego się znad Tatr, ale list gończy już wisi, a każdy kowboj wie, w którym saloonie go szukać.

Jakby tego było mało, pan Jodorowsky obchodzi dziś 85 urodziny, więc życzymy mu inspiracji, prowokacji i nowych filmów. Zapowiada się mistyczna i surrealistyczna impreza urodzinowa.
[m]

#jodorowsky #jodorowskysdune

No wiem, że Axl Rose, i że ma urodziny i że jak by nie patrzeć, to postać rockowo historyczna. Ja za nim nie przepadam i dlatego starczy już o nim, chociaż w okolicach GnR pozostaniemy. W latach 2000-2004, gitarzystą prowadzącym grupy był niejaki Brian Patrick Carroll, szerzej znany pod pseudonimem Buckethead. Brał udział w nagrywaniu katastrofy pod tytułem "Chinese Democracy" i mimo że została wydana dopiero 4 lata po jego odejściu, całkiem spora ilość gitar prowadzących jest jego autorstwa. Tutaj natomiast mamy Bucketheada w dobrej formie, w typowym dla niego stylu - tak na rozruszanie się wieczorem [b]
#AxlRose #BucketHead


Czytając "Chatkę Puchatka" można natrafić na takie oto zdanie: "Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było". Im dłużej słucham bluegrassowych wersji kawałków Metaliki, tym mniej Metaliki tam słyszę. Stare skojarzenia znikają, pojawiają się nowe, powoli wypierając te wcześniejsze. To, co Iron Horse zrobili z klasycznymi dokonaniami ojców trash metalu, ociera się o geniusz w czystej postaci. To nie są covery, to nie są odświeżone wersje, to zupełnie nowa jakość, niebanalne podejście, zamiana wódki w bimber - kopie tak samo, ale smaków nie sposób pomylić. [b]
#IronHorse #RokKonia #Metallica
Odstawmy na chwilę konia do stajni i porozmawiajmy o szaleństwie.
Mówi się o szaleństwie w oczach, ale szaleństwo w uszach? Nie tylko ciężko zobaczyć, ale również ciężko pokazać. Tym ciekawszy jest seans „Berberian Sound Studio”, filmu o dźwięku. Wszedłem w skórę dźwiękowca, który przyjeżdża do Włoch, aby pomóc przy udźwiękowieniu włoskiego horroru z gatunku Argento i Fulci’ego. A przynajmniej na taki gatunek ten film brzmi, bo praktycznie go nie widać. Mimo to, doprowadza do paranoi, mnie i głównego bohatera. Wszyscy pozostali na ekranie świetnie odnajdują się w tym świecie, kobiety walczące o prestiż spędzania godzin na krzyczeniu w budce przy mikrofonie, reżyser, który zmienia swoje panie jak rękawiczki. I właśnie te rękawiczki, czarne jak śmierć, tak typowe dla włoskiego horroru spod znaku „giallo”, gdzie nosił je zawsze bydlak bez skrupułów i to one prowadziły nas przez częste i krwawe sceny przemocy. Tutaj – ręce w czarnych rękawiczkach użyte są w intrygujący sposób – operują taśmą i prowadzą nas przez film, który atakuje moje poczucie bezpieczeństwa, moje i bohatera. Przez ten szalony świat tylko szaleniec może nas przeprowadzić. Warto złapać go za rękę (w czarnej rękawiczce) i przejść na drugą stronę. Choć od razu powiem, że nie każdy się w tym świecie odnajdzie.
[m]



Berberian Sound Studio titles from Intro on Vimeo.
Luźno kontynuując wątek roku konia w chińskim kalendarzu, zajmijmy się hodowlą koni na nieco szerszą skalę. "Koń jaki jest, każdy widzi." Wszyscy też wiedzą, jak robi koń(koń robi 'ihaha'), więc nie ma sensu się nad tym rozwodzić. No to na chwilę załóżmy temu 'koniu' monokl, na głowę włóżmy mu cylinder i ubierzmy go we frak, po czym wypuśćmy go na wolność i posłuchajmy co wtedy ma do powiedzenia. Koń pewnie najpierw pobiegnie gdzieś, by nogi rozprostować, frak porozdziera, monokl i cylinder zgubi, ale nie będzie w stanie zadowolić się już zwykłym 'ihaha', będzie chciał powiedzieć coś więcej. Tak właśnie wyobrażam sobie powstanie grupy Sparklehorse - dzikość i intelektualizm mieszają się dogłębnie i nie da się już stwierdzić, jak wyglądał koń, zanim stał się właśnie taki, jaki jest. [b]
#Sparklehorse #RokKonia


Od kilku dni w chińskim kalendarzu mamy rok konia. Konkretniej to drewnianego konia. Ma być to rok zdecydowanie lepszy od poprzedniego, rok idealny na zmiany. Rok, w którym wszystko będzie z górki, finansowo będzie lepiej, emocje wezmą górę nad umysłem, miłość zwycięży i wreszcie przestanie brakować energii i motywacji do konkretnych działań. Mimo iż nie wierzę w horoskopy i inne gusła, to czemu by nie spróbować ponieść się tej fali, zakrzyknąć "Giddy up"(czy też w bardziej swojskiej wersji "Wiśta wio") i ruszyć ku nowym wyzwaniom?  [b]
#theHives #RokKonia

W roku 2004, Norbert Witte, były właściciel berlińskiego Spreepark, został złapany na próbie przeszmuglowania z Peru do Niemiec, prawie 200kg kokainy. Mogło by nas to zupełnie nic nie obchodzić, ale to właśnie ten pan, dwa lata wcześniej, pod pretekstem remontu, wywiózł za granicę kilka największych atrakcji parku rozrywki, co w ostateczności doprowadziło do jego upadku. No i co z tego? - mógłby ktoś zapytać. Już tłumaczę - park rozrywki bez głównych atrakcji i z zadłużeniem na 11 milionów euro, to nie jest inwestycja marzeń, dlatego też do tej pory nikt go nie kupił i nadal popada w ruinę. Jednocześnie stał się idealnym miejscem do kręcenia filmów i teledysków. Wyjątkowo udanym pod tym względem rokiem, był rok 2011. Nakręcono tam wówczas znakomity film "Hannah" oraz teledysk do "Run Dry" grupy Sizarr. Sizarr to trio z Niemiec, powstali w 2009, debiut wydali w 2012 roku, a średnia wieku w zespole wynosi 22 lata. Ich brzmienie, określane jako elektroniczny post punk, idealnie nadaje się na poniedziałkowy wieczór. No to siup, pod ten poniedziałek  [b]

poniedziałek, 3 lutego 2014

Czekałem na każdą jego rolę, każdy film z jego udziałem był dla mnie wydarzeniem. Naprawdę smutny to dzień, kiedy umiera taka osobowość jak Philip Seymour Hoffman. Nieoczekiwanie i długo przed swoim czasem. Jego obecność na ekranie zawsze mnie elektryzowała, był bohaterem pełnym "mięsa" i emocji od "Zapachu kobiety", przez "Boogie Nights", "Magnolię", "Utalentowanego pana Ripley", "Happiness", "Capote" aż po "Radio na fali" i "Mistrza". Oglądając tę ostatnią rolę, pamiętam jak pełen podziwu myślałem, że nie mogę doczekać się już następnej. I nie doczekam się. 46 lat. Podobno wanna, strzykawka, podobno odwyk nie był wystarczająco skuteczny. Podobno dobry mąż i ojciec. Na pewno Artysta.
[m]