W razie gdyby ktoś jeszcze nie wiedział - skończył się rok i, uwaga, rozpoczął się nowy. Niewielkie są nadzieje, że 2015 będzie lepszy, obstawiałbym, że wręcz odwrotnie, będzie tylko gorzej, a w końcu i tak wszyscy umrzemy.
Zakończenia roku przynoszą oczywiście wszelkiego rodzaju podsumowania, a jak wszyscy, to ja też - to tak w ramach noworocznego postanowienia, aby być jeszcze bardziej leniwym, a, przyznacie, wiosłowanie pod prąd trendom to kawał ciężkiej roboty.
Kategorie postanowiłem sobie wymyślać w miarę pisania, kto wie na czym się skończy. Żeby było bardziej interesująco, przynajmniej dla mnie, oraz łatwiej - bo oszczędzi mi to sprawdzania i upewniania się, postanowiłem podejść do tego podsumowania nieortodoksyjnie - 2014 rok wcale nie musi być rokiem opublikowania czy też stworzenia danego kawałka sztuki - jest to rok, w którym się z ową sztuką zapoznałem. Zatem gdybym wcześniej nie słyszał o Dżoj Dywyżyn, to spokojnie mógłbym o nich pisać.
Kategoria pierwsza - literatura.
Bezsprzecznie wygrywa Pokolenie IKEA. Kobiety - autorstwa Piotra C. - połączenie Sexu w wielkim mieście z brawurową psychoanalizą zbiorową ludzi goniących od świtu do zmierzchu za pieniądzem. Wszystko to napisane językiem tak lekkim, że zazdrość mnie zżera - ale również daje kopa do szlifowania umiejętności własnych.
Na miejscu drugim wszystko od Murakamiego - w końcu zabrałem się za czytanie go i tak oto narodziło się zauroczenie jego prozą. Już dawno nie byłem w stanie tak mocno, na pewnych poziomach, identyfikować się z bohaterami czytanych utworów. Dōmo arigatō!
Trzeciego miejsca nie przyznaję, natomiast wspomnieć trzeba o "kontynuacji" Lśnienia - dobrałem się do owej powieści na początku 2014 roku, z mocno mieszanymi uczuciami, lekturę zaś zakończyłem wstrząśnięty - po co pan King to robił, nie wiem, w sumie wiedzieć nie chcę.
Kategoria druga - film.
Tu nie mam wiele do powiedzenia, było sporo przyjemnych filmów, nic jednak nie powaliło mnie na kolana. Oczywiście, Pod Mocnym Aniołem sponiewierało mnie swoją dosadnością - wizualizacja prozy Pilcha bez pardonu wali między oczy, rzuca na kolana, zanurza w odmęty wymiocin, by na koniec zaśmiać się w oczy, pozostawiając z pytaniem, czy aby ja sam jestem lepszy od głównego bohatera, czy mogę go potępić i spojrzeć na własną gębę w lustrze.
Kategoria trzecia - krótki metraż.
Bezsprzecznie zwycięża Jutrzenka Otrzewna, choć premiera dopiero nastąpi w roku bieżącym. Dlaczego tak? Można przeczytać tutaj:
http://totalnybrakkultury.blogspot.com/2014/12/off-top-jutrzenka-otrzewna.html
Czwarta kategoria - seriale.
Dobrymi tasiemcami ostatnimi czasy obrodziło, tendencja do przenoszenia najlepszych pomysłów najtęższych głów w formie odcinkowej trwa, i dobrze. Problemem jest dla mnie przyznanie miejsca drugiego czy trzeciego, jednak zwycięzca mógł być tylko jeden:
Od dawna tak intensywnie nie przeżywałem każdego odcinka, nie angażowałem się tak mocno, nie byłem tak bardzo zaaferowany, jak w przypadku tego serialu. Nie bez kozery padają porównania do Twin Peaks, dla mnie niedoścignionego wciąż wzoru.
Skoro o Twin Peaks już mowa, to na następcę tej produkcji promowany był również Hemlock Grove, jednak osobiście zawiodłem się i nie odczuwam ochoty dokończenia nawet pierwszego sezonu. Przynajmniej na razie.
Numerem dwa są dla mnie dwa seriale - Pozostawieni oraz Salem. Dwie róże konwencje, zupełnie inne światy, inne sposoby narracji, być może dlatego nie jestem w stanie ustalić kolejności w tym przypadku.
Podobnie jest z dwiema brytyjskimi produkcjami - The IT Crowd (Technicy-magicy) i Black Books (Księgarnia Black Books) - niesamowite serie, biorąc pod uwagę tempo powstawania nowości są to już raczej starocie, jednak uczyniły rok 2014 ciekawszym.
Kategoria numer pięć, pewnie ostatnia.
Tę listę mógłbym ciągnąć niemal w nieskończoność. Jak co roku, mimo wkurwiających głosów malkontentów, że teraz to już się nie robi dobrej muzyki, powstało więcej dobrego materiału, niż byłbym w stanie odsłuchać, nawet, gdybym pracę rzucił, przestał sypiać i każdego kawałka słuchał tylko jeden raz, a w bardzo wielu przypadkach jest to niemożliwe - paluchy bądź kursor myszki same kierują się w stronę przycisku replay. Dodajmy do tego wszystko to, co pominąłem w latach wcześniejszych i mamy konflikt tragiczny na miarę Antygony - ilu pozycji nie wybiorę, zawsze będzie coś, o czym warto wspomnieć, a co na ową listę się nie załapie - horror.
Pod wpływem emocji zatem, na chwilę obecną wyboru dokonuję, pewnie gdyby ktoś zapytał mnie jutro, ba, kilka godzin później, wyglądałoby to zupełnie inaczej. Kolejność przypadkowa, poza trzema wyjątkami, o czym nie omieszkam wspomnieć. Odsyłam do konkretnych utworów, ale przecież to nie tak, że tylko te kawałki są dobre - akurat tak mi się wybrało.
Walk the Moon - Anna Sun. Porywa mnie. Nie jestem typem tancerza, a tu nie jestem w stanie się oprzeć - bujam się, choćby nie wiem jak groteskowo to wyglądało.
Cage the Elephant - In One Ear. Pewnego dnia znajoma ze Zjednoczonych Stanów Północnej Ameryki napisała mi coś w stylu - ciągle zapominam, a tu w okolicy gra taki band, który na bank ci się spodoba. I trafiła.
The National -Graceless. Za każdym razem, kiedy tego słucham, mam ochotę otworzyć jakąś flachę, a potem robić to samo, co panowie w teledysku. I to jest dobre uczucie.
Grouplove - Ways to go. Boskie melodie. Zawsze wprawiają mnie w tak dobry nastrój, że aż wstyd mi za siebie. No i ta wokalistka - dla niej gotów byłbym się ustatkować, ba, nawet kościelny ślub wziąć.
Komety - Bal nadziei. Numer jeden w Polce. Nie jestem obiektywny, Komety to moja religia, Lesław zaś raz robi za jej proroka, raz za bóstwo, a najczęściej jest moim najlepszym kumplem, bratem zaginionym, facetem, który myśli jak ja.
Earl Jacob - Twoja mama lubi mnie bardziej niż Ty. Posłuchajcie, oceńcie - do mnie trafia.
Transsexdisco - Mamy trochę inaczej. Ten konkretny kawałek obwołaliśmy swego czasu hymnem TBK. Tekst wszystko tłumaczy.
Chorzy - Skończyliśmy się na Kill'em All. Pisałem o nich niedawno - mistrzowie słowa śpiewanego, chciałbym kiedyś dojść do tego poziomu.
Pięć Dwa - Make-up. Na koniec wątku polskiego mega pierdolnięcie. Bardzo ładny komentarz do otaczającej nas rzeczywistości, zmiana stylistyki, pięć razy TAK!
Ghost B.C. - Jigolo Har Megiddo. Moc. Moc i melodia. Lubię puścić sobie, kiedy chcę poczuć się jak prawdziwy outsider i swego rodzaju wizjoner - sam nie wiem czemu.
Panic! At The Disco - Girls/Girls/Boys. Z Panic! na długo straciłem kontakt. A w roku już minionym trafiłem na to właśnie - idealnie mi się życiowo zgrywało. Tak było.
The Goddamn Gallows - 7 Devils. Odkrycie roku czy też nawet dekady. Odzywa się we mnie duch niespokojny, duch tułacza, co to nie jest w stanie nigdzie na dobre zagrzać miejsca - w moim przypadku mentalnie.
Biting Elbows - Bad Motherfucker. Za klimat, za teledysk. Kopie dupę, a wszystko, co napiszę i tak będzie zbyt słabe, aby wyjaśnić czemu.
Kurt Vile - Shame Chamber. Najlepszy Kurt na świecie. Melodie, kołysanie, emocje.
Royal Blood - Ten Tonne Skeleton. Numero uno. Zostałem przejechany przez ciężarówkę, leżę, krwawię, proszę o więcej. Tak właśnie objawia nam się zajebistość w czystej postaci - Royal Blood idą tam, gdzie Jack White bał się zapuszczać - i bez żadnych wątpliwości mogą powiedzieć - veni, vidi, vici.
Tak właśnie minął mi rok, w skrócie. Czy był to dobry rok? Sztuka i kultura z pewnością mnie rozpieszczały, co chwilę podrzucając mi różne smakowite kąski. Nie napisałem nic o teatrze, grach, komiksach, street arcie, programach telewizyjnych czy innych projektach artystycznych, choć mógłbym - być może jeszcze do tego wrócę, jak chociażby do projektu 100 Hoopties, który zafascynował mnie na tyle, by śledzić, póki trwał.
Zachęcam do dyskusji, komentarzy, uwag i składania zażaleń na moje wybory - w końcu dyskusja jest ważniejsza niż monolog. [b]